Według Locusa, rejestrującego na swojej stronie www zwycięzców najważniejszych nagród, w rankingu twórców opowiadań Mike Resnick wysunął się na czoło wszystkich, żyjących i nieżyjących, pisarzy SF. Orson Scott Card, autor „Gry Endera” wyraził swój zachwyt prosto: „Resnick posiada niesamowity dar opowiadania”. Po takich rekomendacjach nie pozostaje nic innego, jak sięgnąć po książkę Resnicka, żeby samemu sprawdzić, jak to jest z tym autorem. „Na tropie jednorożca”, nowe tłumaczenie książki wydanej u nas po raz pierwszy w roku 1991, to dobry początek znajomości. Po pierwsze, jest to błyskotliwa, z olbrzymim poczuciem humoru napisana parodia Chandlerowskiego czarnego kryminału. A jego główna postać, detektyw John Justin Mallory, fantastyczna wersja Marlowe’a, nie tylko, że zawsze marzył „o wielkiej, pulchnej sekretarce imieniem Velma”, ale też raz po raz pakuje się w kłopoty tak bardzo, że wygląda to na jego specjalność. Po drugie: wszystko w tej powieści jest zwariowane, jak nie przymierzając w „Alicji w Krainie Czarów”. Nie dość, że na Manhattanie, w biurze detektywa Mallory’ego pojawia się elf erotoman, który tak się zatracił w amorach, że ktoś ukradł mu jednorożca, to na dodatek okazuje się, że ten Manhattan nie jest jedynym, jaki istnieje. A ten drugi – to jest dopiero cyrk. Czytelników przerafinowanych, marzących o wykręceniu sobie mózgu przy okazji lektury, w tym miejscu żegnam. Niech pozostaną ci, dla których liczą się tylko Przygoda, Akcja, Zabawne Sytuacje. Powieść Resnicka nie jest bowiem i nie stara się być niczym więcej, jak szaloną, pędzącą niczym spóźniony Królik z „Alicji” opowiastką, przy której czas mija szybko i bezboleśnie. Co w zamian? Co za ten czas zmitrężony nad „Jednorożcem”? Cudowna chwila rozrywki, dobra zabawa, plus towarzystwo dziwne i odlotowe. O Mürgenstürmie, elfie erotomanie, wspomniałem. Ale są jeszcze krasnoludki z wrednym Lepem Gillespim na czele. Jest demon Grundy, w sumie po trosze filozof. Jest Felina, kobieta-kot, której Mallory wyraźnie przypadł do gustu. A do tego cała galeria stworów drugoplanowych, zakłócających spokój detektywa i stanowiących przeszkodę na drodze do znalezienia Ostróżki. Choćby tacy to ekscentrycy, jak grający od pół wieku w szachy Łasica i Płaszcz. W szachy? Powiedzmy, że tak, tylko zgódźmy się najpierw, że królową można brawurowym ruchem postawić na sąsiednim stoliku i jedyne, co jej zagrozi, to bicie ze strony solniczki. Absurd, groteska, banialuka? Jak najbardziej i jeszcze więcej. Mike Resnick zna tylko jedną zasadę: nie nudzić. Poza tym: wszystkie chwyty dozwolone. A gdzie głębie? Gdzie wzloty? Bajarz na takie roszczenia odpowiada jedną celną sceną. Oto w irlandzkiej knajpie Mallory spotyka poetę – jakże by inaczej – Finnegana.
– Panie O’Mallory – zawołał Finnegan, gdy go zobaczył – udało mi się stworzyć kuplet, gdy pana nie było. Chce go pan wysłuchać?
Detektyw wzruszył ramionami.
– Dlaczego nie?
Poeta odchrząknął głośno, spojrzał na swój notes i zaczął recytować głębokim głosem:
– „Rewolucja, dewolucja, osiągalna, namacalna, rozszczepialna, Irlandia, Brytania, ogniska, kurhany, smutki, brzmienia, ukojenia”. – Podniósł wzrok na Mallory’ego. – I co pan o tym sądzi?
– Czy te słowa miały coś znaczyć? – zapytał detektyw.
– Znaczyć? – powtórzył Finnegan – Mój drogi panie O’Mallory, poemat nie MUSI nic znaczyć, wystarczy, że JEST!
Jeśli tak, to „Na tropie…” jest poematem. Poematem ku chwale rozrywki.
Mike Resnick, „Na tropie jednorożca”. Przeł. Robert J. Szmidt, Fabryka Słów, Lublin 2009.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.