1.
Metoda, jaką posłużył się przy pisaniu swojej powiastki „Bartleby i spółka” Enrique Vila-Matas, jest olśniewająco prosta, jak też wspaniale chytra i zarazem morderczo skuteczna. Pokażę to na własnym – tak będzie mi zdecydowanie łatwiej – przykładzie. Od dłuższego już czasu, w zasadzie od chwili, kiedy wpadłem na ten drobny pomysł, nie mogę napisać eseju, którego tytuł wymyśliłem taki: „Źródło: wstyd i oczarowanie”, a który poświęcić chciałem tak zwanemu źródłu dzieła sztuki? Świetnie, mogę powiedzieć po zapoznaniu się z chytrą metodą Vila-Matasa, przedstawioną i wykorzystaną przez niego w genialnym „Bartlebym i spółce”. Świetnie, mogę powtórzyć, niech ten esej pozostanie nienapisany, nie szkodzi. Bo jeśli tylko mam do niego jakieś latami zbierane notatki, cytaty, uwagi i spostrzeżenia, a mam takich, przyznaję, już całkiem sporo, co mi szkodzi zaopatrzyć każdy z tych fragmencików, które kiedyś miały zasilić mój esej, w krótki komentarz i zamieścić jako przypis do nieistniejącego dzieła? Och, wiadomo przecież dobrze, w czym rzecz. Zabierając się do pisania, zawsze niemal żądamy niemożliwego. Nienapisany tekst, który każdorazowo przecież jest – i przyznajmy się do tego przed sobą – naszą potencjalną, wymarzoną, jedyną i niepowtarzalną Księgą, możemy uratować, nie skalać ułomnym spełnieniem tylko w ten oczywisty sposób, że go nie napiszemy. Marzenie nasze tylko w tym przypadku trwać może nie niepokojone dalej, istnieć może nietknięte, nienaruszone w całości. A my mamy, jeśli tylko wykorzystamy metodę błyskotliwego Hiszpana, swoją małą książeczkę w postaci zbioru przypisów, co nas – i to także przyznajmy – ratuje od – w sensie ścisłym – niewyrażalnych cierpień. Mamy oto swoją gotową już książkę, zbiór przypisów, co wygląda jak esej, powieść, lub nawet dziennik. Mamy ten zbiór przypisów do fantazmatu, do iluzji, do nieziszczalnego – i do naszego, przez ten fantazmat, te iluzję i to nieziszczalne – i to także dobrze jest nazwać otwarcie – zranienia. Nasze zranienie może trwać w nas dalej. Księgi, tego naszego wyjątkowego spełnienia, nie mamy nadal i nigdy mieć nie będziemy. Lecz to, co mamy, być może, całkiem dobrze imituje spełnienie. Czyż zresztą nie jest tak prawie ze wszystkim w tym życiu? Och, wiem, to na pewno jest temat istotny, ale jednak na inną opowieść.
2.
Książka Vila-Matasa opowiada – jak jasno i wyjątkowo bezbłędnie tym razem wyłożone jest w okładkowym blurbie – o Niemożności i Nieistnieniu jako znamiennych syndromach współczesnej twórczości. Narrator powiastki Vila-Matasa, niedoszły „wielki twórca”, sympatyczny garbaty kopista, niemający powodzenia w życiu, po 20 latach artystycznego, totalnego milczenia zaczyna pisać dziennik, podążając tropem literatury, która nie powstała. Jak ciekawa i odkrywcza może być taka podróż do pisarskiego jądra ciemności – kto przeczyta, ten się na pewno przekona. Uwaga, to dziełko wielce erudycyjne, więc raczej dla tych, którzy przynajmniej „Bartleby’ego” Melville’a i „List lorda Chandos” Hofmannstahla ze zrozumieniem choć raz w życiu czytali. (Albo tych, co zamierzają przeczytać. A warto.)
Enrique Vila-Matas, „Bartleby i spółka”, przeł. Anna Topczewska, MUZA SA, Warszawa 2007.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.