A zatem psychologia pozytywna jest nauką o tych chwilach szczęśliwych i nieszczęśliwych, o kobiercu z nich utkanym i o ukazywanych przez nie cnotach i zaletach, które składają się na jakość twojego życia.
Martin E. P. Seligman
Dobre życie polega na codziennym wykorzystywaniu swoich zalet sygnaturowych w celu uzyskania prawdziwego szczęścia i wielkiego zadowolenia. To coś, co możesz nauczyć się stosować w każdej z głównych sfer swego życia i pracy, w miłości i wychowaniu dzieci.
Martin E. P. Seligman
1.
Po tym, jak psychologia nauczyła się mierzyć, oceniać i wyrokować w tak „mglistych”, jak pisze Seligman, sprawach, jak depresja, schizofrenia i alkoholizm, nadszedł czas na stworzenie nauki, która postara się zrozumieć emocje pozytywne. Nie dość na tym, bo trzeba też nauki – to także można przeczytać już na pierwszych stronach „Prawdziwego szczęścia” – o tym, jak kształtować zalety i cnoty, dostarczając wskazówek dla budowania tego, co Arystoteles nazywał „dobrym życiem”. O narodzinach takiej nauki i jej pierwszych sukcesach oraz porażkach opowiada właśnie „Prawdziwe szczęście”. Książka fascynująca, ponieważ na drodze do teorii szczęścia stoi wiele przeszkód. Jedną jest inna teoria, głosząca, że szczęścia nie można zwiększyć trwale. Inną, poważniejszą, przekonanie, że, jak pisze Seligman, „szczęście (a nawet, jeszcze ogólniej, każda pozytywna ludzka motywacja) jest nieautentyczne.” Ten pogląd Seligman nazywa „zepsutym do cna dogmatem” i przyznaje, że jeśli chciałby w „Prawdziwym szczęściu” obalić jakąś doktrynę, to właśnie tę. Sama psychologia pozytywna opiera się na trzech filarach. Pierwszy stanowi badanie emocji pozytywnych. Drugim jest badanie pozytywnych cech osobowości, zalet i cnót, oraz inteligencji i – wcale nie najmniej ważnej – sprawności fizycznej. Trzeci filar stanowią badania nad instytucjami służącymi wzrostowi szczęścia – chodzi rzecz jasna o demokrację, rodzinę i wolność swobodnego dociekania. Instytucje te podtrzymują zalety i pomagają w krzewieniu cnót, a to sprzyja rozwojowi emocji pozytywnych. W dość podniosłym tonie Seligman obwieszcza na końcu „Przedmowy”: „Tak więc psychologia pozytywna traktuje poważnie nadzieję na to, że jeśli ugrzęźniesz na parkingu życia, ciesząc się tylko z rzadka ulotnymi przyjemnościami, odczuwając minimalne zadowolenie i nie widząc sensu w tym, co robisz, znajdzie się stamtąd jakaś droga wyjścia. Droga ta powiedzie cię przez krajobraz przyjemności i zadowolenia na wyżyny zalet i cnót, a na koniec na szczyty trwałego spełnienia, którymi są sens i cel.” Zatem, jeśli nie chcesz utknąć na „parkingu życia” – nic nie poradzę, śmieszy mnie ta metafora – czytaj dalej i – koniecznie – sięgnij po „Prawdziwe szczęście”.
2.
„Prawdziwe szczęście – to twierdzenie pojawia się w „Prawdziwym szczęściu” wcześnie – bierze się z rozpoznania twoich podstawowych zalet i wykorzystywania ich codziennie w pracy, miłości, zabawie i wychowaniu dzieci.” Skąd w książce o szczęściu „cnoty i zalety”? Seligman pisanie o cnotach i zaletach, o których wie, że dla wielu są to pojęcia niepopularne czy nawet nieatrakcyjne, uzasadnia ich dobroczynnym wpływem na proces polepszania jakości życia. „Odseparowane od ćwiczenia charakteru – stwierdza – emocje pozytywne prowadzą do uczucia pustki i nieautentyczności, do depresji, a w miarę jak się starzejemy, do dręczącej świadomości, że miotamy się niespokojnie dopóki nie umrzemy.” To bardzo ważne stwierdzenie. Mówi ono ni mniej ni więcej o tym, że bycie trwale „dopóki nie umrzemy” szczęśliwym nie jest możliwe bez pracowania nad sobą. Można być urodzonym optymistą i czuć się przez jakiś czas znakomicie, ale jeśli nie połączy się tego optymizmu, który bywa darem genów, z tzw. wartościami, depresja wynikająca z poczucia braku sensu może pojawić się i tak. Jeżeli ktoś potrzebuje bardziej „łopatologicznie”, może ten wynik pewnego eksperymentu da mu do zrozumienia, w czym rzecz: „Wspomnienia czynności „przyjemnej” (spędzenia czasu z przyjaciółmi, obejrzenia filmu czy zjedzenia deseru lodowego) bladły – podsumowuje eksperyment Seligman – w porównaniu ze skutkami działania dobroczynnego. Kiedy nasze akty filantropijne był spontaniczne i wykorzystywaliśmy w nich nasze osobiste zalety, cały dzień układał się lepiej. (…) W przeciwieństwie do przyjemności, wykazywanie się dobrocią daje zadowolenie, jest gratyfikacją. Jako gratyfikacja, wymaga wykorzystania twoich zalet i atutów, byś stanął na wysokości zadania i podjął wyzwanie. Dobroci nie towarzyszy możliwy do oddzielenia od niej strumień pozytywnych emocji, takiej jak radość; polega ona raczej na całkowitym zaangażowaniu i zapamiętaniu w tym, co robimy. Czas się zatrzymuje.” Wróćmy jednak do pytania: czym są zalety i cnoty?
3.
Po pierwsze, jest około dwudziestu czterech zalet, które dają lepsze samopoczucie. Optymizm jest tylko jedną z nich. Specjalista od zalet i ich badania, George Vaillant, nazywa zalety „dojrzałymi mechanizmami obronnymi”. Vaillant określił też najlepsze prognostyki szczęśliwej starości: dochód, zdrowie fizyczne i radość życia – ale to tak na marginesie. „Dojrzałe mechanizmy obronne – pisze Seligman – są pewnymi zwiastunami radości życia, wysokich dochodów i pełnej wigoru starości”. To oczywiste. Mniej oczywiste jest to, co pisze Seligman o odkrywaniu zalet, jak je nazywa, „sygnaturowych”, czyli charakterystycznych dla danego człowieka. Otóż jedne zalety mogą być dla człowieka charakterystyczne, co znaczy, że posiadamy je w znacznym stopniu i łatwo nam je rozwijać. Te drugie, posiadane w mniejszym stopniu, należy odróżnić po to, by móc skupić się na tych pierwszych. Zwolennicy „wyrównywania dołków” będą zaskoczeni, lecz Seligman stwierdza: „Uważam, że nie powinieneś wkładać zbyt wiele wysiłku w naprawę swoich słabych stron. Sądzę raczej, że największy sukces życiowy i najgłębsze zadowolenie emocjonalne wynika z umacniania i wykorzystywania naszych zalet sygnaturowych.” O zaletach sygnaturowych i ich rozpoznawaniu traktuje cześć, „Zalety i cnoty”, którą otwiera rozdział „Odkurzanie pojęć zalet i cnót”. Pisze tu Seligman, że udało się wyodrębnić sześć cnót, co do których zgadzają się rozmaite religie i doktryny, przez co można mieć pewność, że to cnoty i zalety najistotniejsze. Oto one: mądrość i wiedza, odwaga, miłość i człowieczeństwo, sprawiedliwość, wstrzemięźliwość, duchowość i transcendencja. Owe sześć cnót jest głównymi cechami cenionymi przez prawie wszystkie tradycje religijne i filozoficzne, a łącznie składają się one na pojęcie dobrego charakteru. Dla psychologów jednak – ubolewa Seligman – mądrość, odwaga, człowieczeństwo, wstrzemięźliwość i transcendencja są zbyt abstrakcyjnymi pojęciami, zbyt słabo definiowalnymi i trudnymi do zmierzenia. Seligman przechodzi w tym miejscu konkretnie do zalet sygnaturowych, czyli tych, dzięki którym jesteśmy w stanie osiągać cnoty. Opisuje testy, ćwiczenia ułatwiające rozpoznanie własnych zalet.
4.
Wróćmy do kwestii: „szczęśliwy, więc głupi?” Tak o tym pisze Seligman w „Prawdziwym szczęściu”, w rozdziale „Szczęśliwy, ale głupi?”: „Pomimo takich dowodów chętnie ulegamy pokusie postrzegania osób szczęśliwych jako obdarzonych ptasimi móżdżkami. (…) Pogląd o szczęśliwych durniach ma bardzo szacowną proweniencję. C. S. Peirce, twórca pragmatyzmu, napisał w 1878 roku, że funkcją myślenia jest rozwiewanie wątpliwości; nie myślimy i ledwie uświadamiamy sobie, co się wokół nas dzieje, dopóki coś nie zacznie iść źle. Kiedy nie napotykamy przeszkód, suniemy po prostu gościńcem życia, a świadoma analiza zaczyna się dopiero wtedy, kiedy zacznie nas uwierać kamyk w bucie.” Sto lat później, dodaje Seligman, Lauren Alloy i Lyn Abramson eksperymentami potwierdziły koncepcję Peirce’a. Ludzie szczęśliwi faktycznie pamiętają na przykład więcej dobrych wydarzeń niż rzeczywiście ich było i zapominają więcej złych. A osoby depresyjne pamiętają dobrze i jedne, i drugie wydarzenia. Ludzie szczęśliwi, mający pozytywny styl wyjaśniania zdarzeń, jednostronnie i w sposób korzystny dla siebie interpretują zarówno sukcesy, jak i porażki. Jeżeli coś poszło dobrze, oni są autorami sukcesu; jeżeli nie wypaliło, winne były okoliczności lub inni. Osoby depresyjne są w takich wypadkach bezstronne. Tak wyglądały pierwsze wyniki eksperymentów i one to były podstawą do stwierdzenia, że może istotnie osoby szczęśliwe są głupsze. Ku wielkiemu rozczarowaniu zacierających ręce pesymistów i sceptyków okazało się jednak, że wyników tych badań nie udaje się powtórzyć, a w toku dalszych eksperymentów – o czym opowiada Seligman – Lisa Aspinwall, profesor Uniwersytetu Utah, zdobywczyni Nagrody Tempeltona w roku 2000, zebrała dowody na to, że właśnie ludzie szczęśliwi, optymiści mogą mądrzej niż nieszczęśliwi pesymiści podejmować ważne życiowe decyzje. „Rozwiązanie sporu – pisze Seligman w przyorywanym już rozdziale „Prawdziwego szczęścia” – o to, którego typu ludzie są mądrzejsi, może być następujące. Kiedy sprawy idą normalnym biegiem, ludzie szczęśliwi polegają na swoich sprawdzonych i prawdziwych doświadczeniach z przeszłości, natomiast nieszczęśliwi są bardziej sceptyczni. (…) Kiedy natomiast sytuacja staje się groźna (…) osoby szczęśliwe bez trudu zmieniają taktykę i przechodzą na bardziej sceptyczne i analityczne myślenie. Jest też – dodaje Seligman – ekscytująca możliwość o rozległych konsekwencjach, która integruje wszystkie te odkrycia: pozytywny nastrój wywołuje u nas zupełnie inny sposób myślenia niż nastrój negatywny.” Ostatnia hipoteza jest rewolucyjna i warta przemyślenia zwłaszcza przez zwolenników Peirce’a. Jeszcze gwóźdź do trumny fanów negatywnego myślenia: „A więc chłodny, negatywny nastrój – konkluduje Seligman opowiastkę o zebraniach rady wydziału psychologii, w których uczestniczył – wywołuje koszarowy styl myślenia: rozkaz dzienny brzmi: „skupić się na tym, co złe i wyeliminować to”. Natomiast nastrój pozytywny skłania nas do sposobu myślenia, które jest twórcze, tolerancyjne, konstruktywne, wielkoduszne, niedefensywne i lateralne. Ten sposób myślenia ma na celu wykrycie nie tego, co jest złe, ale co dobre. Prawdopodobnie myślenie to odbywa się nawet w innej części mózgu i charakteryzuje się inną neurochemią niż myślenie w nastroju negatywnym.” Wniosek? „Dostosuj miejsce i nastrój do stojącego przed tobą zadania.” Elastyczność, otwartość, gotowość pójścia do przodu – posiadając te cechy człowiek jest w stanie zrobić więcej niż inni. Te cechy wyróżniają ludzi szczęśliwych. Warto może przypomnieć, że w podobnym tonie wypowiada się Gretchen Rubin. Weźmy jej „Projekt Szczęście”, rozdział „Sierpień. Pamiętaj o śmierci” i taki fragment: „Szczęście, jak myślą niektórzy, to nie dość wartościowy cel. Jest zbyt trywialne. Uważam to za efekt zbyt dużej ilości pieniędzy i oglądania telewizji. Takie osoby sądzą, że szczęście oznacza brak wartości, a bycie nieszczęśliwym to dowód wrażliwości.” Prawda wygląda jednak zupełnie inaczej. Badania pokazują, że to ludzie szczęśliwi chętniej pomagają innym, bardziej interesują się zagadnieniami społecznymi i częściej pracują charytatywnie. A przy tym – i o tym też wspomina Rubin – mniej przejmują się własnymi problemami. Konkluzja Rubin: „Twoje nieszczęście nikomu nie pomoże, a wręcz przeciwnie, zważywszy na fakt, że to szczęśliwi ludzie są największymi altruistami.” Rubin w tym samym rozdziale dodaje jeszcze: „Niektórzy ludzie kojarzą szczęście z brakiem intelektualnego rygoru, podobnie jak człowiek, który powiedział do Samuela Johnsona: „Jest pan filozofem, doktorze Johnson. Ja też kiedyś próbowałem zostać filozofem, ale nie wiem, dlaczego wciąż przeszkadzał a mi w tym wesołość.” Kreatywność, autentyzm, wnikliwość, jak mówią niektórzy, nie współgrają z burżuazyjnym zadowoleniem z bycia szczęśliwym. Ale choć ponurzy pesymiści wydają się bystrzejsi, to badania pokazują, że szczęście i inteligencja są zasadniczo niepowiązane ze sobą. Oczywiście, to bardziej cool być nieszczęśliwym. Ze szczęściem kojarzymy błazenadę, prostotę, gotowość do zabawy. Zapał i entuzjazm wymagają energii, pokory i zaangażowania, a chronienie się w ironii, doskonalenie w destrukcyjnym krytycyzmie bądź otaczanie aurą filozoficznego znudzenia jest mniej obciążające.” Seligman podpisałby się pod tymi stwierdzeniami, jak zresztą każdy, kto wie, że optymizm jest wyższą, nie niższą formą myślenia.
5.
O czym jeszcze traktuje „Prawdziwe szczęście”. Jest tych zagadnień sporo, postaram się wymienić sprawy najważniejsze. O rozwoju mózgu i emocji, oraz o ewolucji. W tej części Seligman przypomina, że ludzki mózg rozwinął się w taki sposób, by nasze pojawiające się nagle emocje negatywne tłumiły stałe, poprawiające nasze samopoczucie – ale słabsze – emocje pozytywne. Jedynym sposobem – pisze autor „Optymistycznego dziecka” – wydostania się z tej dżungli emocjonalnej jest zmiana myślenia o przeszłości przez napisanie naszej historii na nowo: zapomnienie, wybaczenie albo wyparcie złych wspomnień. Jest, dodaje Seligman, niestety, wiele powodów trwania w zgorzknieniu i zanim spróbujesz spisać swoją przeszłość na nowo, wybaczając (albo zapominając czy wypierając przykre myśli), musisz sporządzić bilans strat i zysków, które przynosi takie podejście. Jest też w „Prawdziwym szczęściu” o tym, że optymista uważa, że pomyślne wydarzenia wywrą dodatni wpływ na wszystko, za co się weźmie, natomiast pesymista, że są one wynikiem działania specyficznych czynników. Jest również dłuższy fragment o emocjach pozytywnych. Pisze Seligman: „Emocje pozytywne są częścią układu sensorycznego, który uświadamia nam możliwość przystąpienia do gry, gdzie wszyscy wygrywają. Wytwarzają one również nastawienie, które porusza i rozwija nasze zasoby umysłowe i społeczne i wyznacza repertuar stosownych działań. Krótko mówiąc, emocje pozytywne budują katedry naszego życia.” „Katedry naszego życia” – nieźle powiedziane. Rozdział 11, dodam jeszcze, traktuje osobno o miłości. Seligman opisuje tu trzy style kochania: ufny, unikający i bojaźliwy. Ale nie zawsze i nie ze wszystkim można się w „Prawdziwym szczęściu” zgodzić. Niektóre twierdzenia Seligmana, trzeba powiedzieć, w świetle badań i eksperymentów opisanych np. przez Daniela Gilnberta w „Na tropach szczęścia”, brzmią kontrowersyjnie. Pisze np. Seligman: „To, jakie uczucia żywisz wobec przeszłości – zadowolenie albo dumę, czy przeciwnie, gorycz albo wstyd, zależy całkowicie od twoich wspomnień. Nie ma innego źródła tych uczuć. Przyczyna tego, że wdzięczność powiększa zadowolenie z życia, leży w tym, że wzmacnia ona dobre wspomnienia, ich intensywność, częstotliwość i puentę.” O ile z drugą częścią tej wypowiedzi, tą o wdzięczności, zgodzić się łatwo, o tyle kategoryczne stwierdzenie, że jedynym źródłem uczuć wobec przeszłości są wspomnienia, jest niedokładne. Wspomnienia bowiem mają to do siebie, że ulegają tysiącom zniekształceń i nie trzeba czytać „Siedmiu grzechów pamięci” Daniela Schactera (choć warto), by zdawać sobie z tego sprawę. W większości przypadków ma jednak Seligman rację. Jak choćby w opisie różnic między przyjemnościami a gratyfikacjami: „Szczęście, które odczuwamy w chwili obecnej, składa się ze stanów bardzo różniących się od szczęścia, którym napełnia nas przeszłość, i od szczęścia, którego spodziewamy się zaznać w przyszłości, a obejmuje dwa odmienne rodzaje doznań: przyjemności i gratyfikacje. Przyjemności są doznaniami, które mają wyraz uczuciowy i silny emocjonalny komponent, czymś, co filozofowie określają mianem „surowych odczuć”, a należą do nich ekstaza, dreszczyk emocji, orgazm, rozkosz, zachwyt, rozbawienie, uniesienie i ulga. Są one ulotne i nie wiążą się z myśleniem, a jeśli już towarzyszą im jakieś myśli, to o bardzo ubogiej treści. Gratyfikacje są czynnościami, którym bardzo lubimy się oddawać, ale niekoniecznie towarzyszą im jakiekolwiek surowe odczucia. Jest raczej tak, że angażują nas one w pełni, całkowicie pochłaniają naszą uwagę i absorbują naszą świadomość. Przykładami czynności, przy wykonywaniu których czas przestaje dla nas istnieć, wznosimy się bowiem na szczyty naszych umiejętności i wykorzystujemy nasze zalety i zdolności, są: pogrążenie się we wspaniałej rozmowie, wspinaczka górska, lektura ciekawej książki, taniec i wrzucanie piłki do kosza. Gratyfikacje trwają dłużej niż przyjemności, wiążą się z wytężonym myśleniem i interpretowaniem, niełatwo ulegają habituacji i opierają się na naszych zaletach i cnotach.” Są też rzecz jasna, pisze Seligman, także przyjemności cielesne. To „rozkosze natychmiastowe, doznajemy ich za pośrednictwem zmysłów” i „niełatwo jest zbudować wokół nich nasze życie, gdyż wszystkie trwają bardzo krótko”. Są też, jak je nazywa, przyjemności wyższego rzędu. Znikają równie szybko, jak przyjemności cielesne, ale „to, co je wywołuje, jest o wiele bardziej złożone. Mają bardziej poznawczy charakter i są nieporównanie liczniejsze i bardziej zróżnicowane niż przyjemności cielesne.” Ale to tak na marginesie.
6.
Niezwykle ważne dla „Prawdziwego szczęścia” są trzy zjawiska poznane przez Seligmana przy okazji badań nad emocjami pozytywnymi. „Odkrycie siły tych procesów psychicznych – twierdzi Seligman – może zapewnić ci na całe życie silniejsze przeżywanie emocji pozytywnych.” Po pierwsze: habituacja: „Przyjemność, którą sprawia powtórne skosztowanie lodów waniliowych, jest o ponad połowę mniejsza niż za pierwszym razem, a przy czwartej łyżeczce są to już tylko kalorie. Gdy zostanie zaspokojone zapotrzebowanie na kalorie, lody smakują niewiele lepiej niż tektura. Proces ten zwany habituacją lub przystosowaniem, jest smutną rzeczywistością psychofizjologiczną, od której nie ma ucieczki. Neurony są tak zaprogramowane, by reagowały na nowe wydarzenia i by nie wzbudzały ich bodźce nie niosące nowych informacji.” Rada? „Wprowadź w swoje życie tyle dających przyjemności wydarzeń, ile możesz, ale rozłóż je w czasie tak, by pomiędzy kolejnymi sprawiającymi przyjemność sytuacjami danego rodzaju były dłuższe przerwy, niż normalnie robisz. Jeżeli stwierdzisz, że twoje pragnienie oddania się jakiejś konkretnej przyjemności zmniejsza się do zera albo schodzi poniżej zera i przekształca się w awersję), kiedy przerwy te są wystarczająco długie, to prawdopodobnie masz do czynienia z uzależnieniem, nie z przyjemnością. (…) Staraj się znaleźć optymalne odstępy, które zapobiegają habituacji twojej przyjemności.” Po drugie: delektowanie się. Pisze Seligman: „Oszczędzając czas (na co?) i planując przyszłość (która nadeszła wczoraj albo nigdy nie nadejdzie), tracimy całe połacie teraźniejszości.” Jeśli zgadzasz się z tym poglądem, ucieszy cię zapewne wiadomość, że Fred B. Bryant i Joseph Veroff z Uniwersytetu Loyoli są twórcami wąskiej dziedziny, którą nazywają delektowaniem się. „Delektowanie się – pisze Seligman – jest dla Bryanta i Veroffa uświadamianiem sobie przyjemności i celowym, świadomym dążeniem do jej doznawania.” Po przetestowaniu tysięcy studentów obaj autorzy wyszczególniają pięć technik, które rozwijają zdolność delektowania się: dzielenie się z innymi, tworzenie wspomnień, gratulowanie, wyostrzenie percepcji, pochłonięcie. Opanowanie tych technik pomaga podtrzymać cztery rodzaje delektowania się: upajanie się uznaniem (otrzymywanie pochwał i gratulacji), dziękczynienie (wyrażanie wdzięczności za błogosławieństwa), zachwycanie się (zatracanie się w podziwianiu danej chwili) i rozkoszowanie (dogadzanie zmysłom. Po trzecie: uświadamianie sobie tego, co doświadczamy. Najpierw jednak anegdota. Nauczyciel buddyjski przyjmuje ucznia na egzaminie. Uczeń wyuczył się formuł, ma gotową odpowiedź na wszelkie zagadnienia metafizyki buddyjskiej. „Mam tylko jedno pytanie” – mówi nauczyciel. „Jestem gotowy, mistrzu” – odpowiada mnich. „Czy kwiaty w korytarzu stały po prawej czy po lewej stronie parasola?” Mnich czerwienieje, wychodzi. Rozumiesz, Czytelniku? Pisze Seligman: „Świadomość tego, co nas otacza, zaczyna się od obserwacji, że znaczna cześć ludzkich działań świadczy o nieświadomości czy bezmyślności. Nie zauważamy ogromnych połaci doznań. Działamy i reagujemy automatycznie, niezbyt się nad tym zastanawiając.” Na szczęście, badaczka bezmyślności, Ellen Langer, opracowała zestaw technik pozwalających ujrzeć chwilę obecną w nowym świetle. Techniki te opierają się na zasadzie zmiany punktu widzenia, dzięki czemu to, co wydawało się zwietrzałe, okazuje się zaskakująco świeże. I jeszcze coś: gratyfikacje. Potoczny język – zwraca uwagę Seligman i ma to sens nie tylko na gruncie języka angielskiego – nie odróżnia gratyfikacji od przyjemności. Szkoda, bo przez to miesza się dwie odmienne klasy rzeczy najlepszych w życiu i błędnie uważamy, że każdą z nich można osiągnąć w ten sam sposób. Za przyjemnościami jednak kryją się surowe odczucia, natomiast przyjemności, jaką mieć można np. pomagając komuś lub zatrącając się w ulubionej czynności, okazują się trudne do określenia, ponieważ nie towarzyszą im owe surowe odczucia. Ten drugi rodzaj przyjemności, które Seligman radzi nazywać gratyfikacjami, określa nie towarzyszące im uczucie, lecz wręcz przeciwnie – całkowite pochłonięcie nimi, zatracenie w nich i uskrzydlenie (znane skądinąd jako doznanie przepływu, opisane i przebadane przez przewijającego się na kartach „Prawdziwego szczęścia”, dobrego znajomego Seligmana, Mihalyia Csikszentmihalyi’ego). To rozróżnienie – pisze Seligman – wyjaśnia, na czym polega różnica między dobrym życiem i życiem przyjemnym. Dobre życie to takie, w którym doświadcza się większej ilości gratyfikacji. Czary, rady ani ćwiczenia nie sprawią, dodaje Seligman, że ktoś będzie tryskał dobrym humorem. Lecz angażując się w wiele przedsięwzięć, które dają satysfakcję, mając dzięki temu zaangażowaniu i tej aktywności co i raz kolejne gratyfikacje – można żyć szczęśliwie nawet w skromnych warunkach. „Odróżnienie gratyfikacji od przyjemności sprawia – dodaje Seligman – że możemy zasadnie uznać, iż nawet połowa populacji (trzy miliardy ludzi) charakteryzująca się niską afektywnością pozytywną nie jest skazana na życie w niedoli. Klucz do szczęścia tych osób spoczywa w rozlicznych gratyfikacjach, które mają albo mogą mieć.” Seligman zwraca uwagę, że to my, ludzie współcześni, zatraciliśmy zdolność odróżniania przyjemności od gratyfikacji. „Według Arystotelesa – przypomina Seligman – szczęście (eudajmonia) jest czymś odmiennym od przyjemności cielesnych, za to zbliżonym do gracji w tańcu.” I dodaje: „Eudajmonia, jak nazywam gratyfikację, jest częścią właściwego działania. Nie można jej czerpać z przyjemności cielesnych, nie jest też stanem, który można wywołać chemicznie czy jakimikolwiek innymi sztucznymi środkami. Można ją osiągnąć jedynie poprzez działanie w szlachetnym celu.” Przyjemności można odkrywać, kultywować i zwiększać, korzystając ze sposobów opisanych przez Seligmana, ale z gratyfikacjami nie da się tego zrobić. One – jak pisze badacz – zasadzają się na naszych zaletach i cnotach. Przyjemności tymczasem są dziełem zmysłów i budzą emocje. W tym miejscu Seligman odwołuje się do pewnej, jak pisze, „górującej nad innymi postaci w dziedzinie nauk społecznych”, a osobą ta jest Mihalyi Csikszentmihalyi. Szkoda, dodam na marginesie, że w tym miejscu tłumaczka sili się na oryginalność i zamiast o „przepływie” pisze o – teorii „uskrzydlenia”.
7.
Dobrze, lecz w ogóle można mówić, że istnieje kapitał psychiczny, a jeśli tak, to jak go tworzymy? Seligman twierdzi, że istnieje. I można go tworzyć świadomie. Musimy tylko wiedzieć, pisze, że kiedy oddajemy się przyjemnościom, to prawdopodobnie tylko konsumujemy. Przyjemności nie są inwestycjami, nic się nie akumuluje. Kiedy natomiast angażujemy się w coś, pisze dalej, kiedy doświadczamy przepływu (jesteśmy „uskrzydleni” wedle terminologii tłumaczki), to prawdopodobnie inwestujemy, tworzymy kapitał psychiczny na przyszłość. Możliwe, że to przepływ jest stanem, który cechuje rozwój psychiczny. Pochłonięcie tym, co robimy, utrata świadomości i wrażenie zatrzymania czasu to być może przykłady sposobów, za pomocą których ewolucja mówi nam, że gromadzimy zasoby psychiczne na przyszłość. W tej analogii – konkluduje Seligman – przyjemność oznacza zaspokojenie potrzeb biologicznych, natomiast gratyfikacja osiągnięcie rozwoju psychicznego. Uwaga! Przekonanie, że możemy dojść do gratyfikacji na skróty, pomijając wykorzystanie naszych osobistych zalet i cnót, jest według Seligmana (i zdrowego rozsądku) wyrazem głupoty. Ludzie pytają: „Jak mogę osiągnąć szczęście?” Pytanie to, twierdzi badacz, jest źle postawione. Bez odróżnienia przyjemności od gratyfikacji prowadzi ono do polegania na skrótach, do życia sprowadzającego się do chwytania jak najwięcej przyjemności. W przyjemnościach nie ma nic złego – Seligman poświęcił im sporo miejsca. Kiedy jednak – napisał też – poświęca się całe życie na pogoń za emocjami pozytywnymi, nigdzie nie znajdzie się autentyczności i sensu. Dlatego właściwym pytaniem jest wciąż aktualne pytanie, jakie dwa i pół tysiąca lat temu postawił Arystoteles: „Czym jest dobre życie?” Głównym celem, który przyświeca oddzieleniu gratyfikacji od przyjemności – wyjaśnia Seligman – jest ponowne postawienie tego Arystotelesowskiego pytania i znalezienie na nie świeżej i naukowo uzasadnionej odpowiedzi. A odpowiedź ta brzmi – dodaje, przechodząc do jednego ze swoich najważniejszych odkryć – że dobre życie zależy od określenia i wykorzystania przez każdego jego szczególnych zdolności, które nazywa zdolnościami sygnaturowymi. Reszta książki to rady, do których nie jest wcale łatwo się zastosować i które nie dają szybkich wyników”, są jednak tym, czego, jak uważa autor „Optymizmu można się nauczyć”, każdemu potrzeba.
8.
Rozdział „Praca i osobiste zadowolenie” przynosi kolejne rewelacje. „Nasza gospodarka – pisze Seligman – szybko zmienia się z gospodarki pieniądza w gospodarkę zadowolenia.” Seligman rozwija tu myśl, że w celu zmaksymalizowania zadowolenia z pracy każdy musi jak najlepiej codziennie wykorzystywać swoje zalety sygnaturowe, odkryte dzięki testom, które zaproponował w poprzednim rozdziale. Przypomina też, że naukowcy rozróżniają trzy rodzaje „orientacji zawodowej”: zajęcie, karierę i powołanie. Zajęcie wykonuje się dla zapłaty. Kariera oznacza głębsze zaangażowanie w pracę, ponieważ spodziewasz się awansu i związanego z nim większego prestiżu. Powołanie jest, jak to ujmuje Seligman, namiętnym oddaniem się pracy dla niej samej. Przy powołaniu uzasadnione są konotacje religijne, gdyż ci, którzy robią coś z powołania, twierdzą, a przynajmniej czują, że ich praca przyczynia się do ogólnego dobra, do czegoś większego i ważniejszego od nich samych. Co ważne: każde zajęcie może stać się powołaniem, tak jak każde powołanie może być robotą wykonywaną wyłącznie dla zarobku lub kariery.
9.
Mam świadomość, że tekst ten sygnalizuje jedynie problematykę „Prawdziwego szczęścia” i żadną miarą nie wyczerpuje ogromu zagadnień podjętych przez Martina E. P. Seligmana. Dlatego na koniec, wiedząc, jak wiele trzeba by jeszcze o tej książce powiedzieć, by ukazać całą jej głębię, nowatorstwo i odkrywczość, powiem tylko, że bardzo istotne jest to, co w pewnym momencie mówi o swojej pracy sam autor. „A zatem książka – mówi Seligman w tym ważnym fragmencie – ta jest w moim zamierzeniu nie tylko rozprawą o szczęściu, ale także przedmową do sensownego życia.” Gdzie sensowne życie oznacza wykorzystywanie naszych zalet sygnaturowych i cnót w służbie czegoś większego niż my sami, czegoś znacznie nas przewyższającego. Na koniec bowiem, jak dodaje w innym miejscu, nasze pełne życie składa się z doświadczania emocji pozytywnych odnoszących się do przeszłości przyszłości, delektowania się pozytywnymi uczuciami, które wywołują w nas przyjemności, czerpania obfitych gratyfikacji z naszych zalet sygnaturowych i wykorzystywania tych zalet w służbie czegoś większego od nas, co nadaje sens naszemu życiu. „Dobre samopoczucie, które wywołuje wykorzystywanie naszych zalet sygnaturowych – pisze Seligman – zakotwiczone jest w autentyczności. Ale tak, jak dobre samopoczucie musi być zakotwiczone w zaletach i cnotach, tak też one muszą być zakotwiczone w czymś większym i ważniejszym. Tak jak dobre życie jest czymś więcej niż tylko życiem przyjemnym, tak też życie mające sens jest czymś więcej niż tylko życiem dobrym.” I jeszcze raz, niby to samo, lecz nieco inaczej: „Dobre życie polega na czerpaniu szczęścia z codziennego wykorzystywania swoich zalet sygnaturowych w głównych dziedzinach życia. Życie sensowne ma o jeden składnik więcej – wykorzystywanie tych samych zalet dla pogłębiania wiedzy, powiększania mocy i szerzenia dobra. Życie, które na tym polega, jest przepojone sensem, a jeśli w końcu przyjdzie Bóg, takie życie jest święte.” Czyżbyśmy dotykali kłopotliwego pod każdym względem tematu sens życia? Owszem. Seligman pisze: „Nie jestem aż tak zadufany, by przedstawić kompletną teorię sensu życia, ale wiem na pewno, że polega on na przywiązaniu do czegoś większego, ważniejszego, a im większy byt czy idea, do której się przywiążesz, tym więcej sensu nabierze twoje życie.” Czy można uznać, że wszystko już wiadomo? Nie. Pisze Seligman: „Nigdy nie pogodzono tych dwóch przeciwstawnych poglądów. Wszechpotężna teoria freudowska twierdzi, że emocje zawsze kierują myślami, natomiast wszechpotężna teoria poznawcza utrzymuje, że myśli zawsze kierują emocjami. Jednakże dowody wskazują na to, że bywa i tak, i tak. A zatem przed psychologią dwudziestego pierwszego wieku stoi następujące pytanie; w jakich warunkach emocje kierują myśleniem, a w jakich warunkach myślenie kieruje emocjami?” O zatrudnienie dla badaczy można więc być spokojnym.
10.
Jeszcze coś, bez czego ten przeglądowy artykuł nie byłby kompletny. Formuła szczęścia zapisana przez M. E. P. Seligmana wzorem:
S = U + O + W
– gdzie, jak pisze Seligman, „S oznacza stały poziom odczuwanego przez ciebie szczęścia, U – ustalony zakres emocji pozytywnych, O – okoliczności twojego życia, W – czynniki znajdujące się pod kontrolą twojej woli.” O tym traktują niezwykle szczegółowo rozdziały 4, 5, 6 i 7.
M.E.P. Seligman, „Prawdziwe szczęście. Psychologia pozytywna a urzeczywistnienie naszych możliwości trwałego spełnienia”. Przełożył Andrzej Jankowski, Media Rodzina 2005.
UWAGA! Książka zawiera „Dodatek. Terminologia i teoria”. Jest to zbiór pojęć i ich definicji, występujących w „Prawdziwym szczęściu”.
Więcej o teorii M.E.P. Seligmana, a także testy na www.authentichappiness.org
UWAGA! Książka „Flourish”, której okładkę prezentuję powyżej, jest najnowszym dziełem Martina E. P. Seligmana, jeszcze niedostępnym po polsku. Ale na Amazonie można przeczytać fragmenty i oczywiście kupić. Na polskie tłumaczenie czekam, wierząc, że wydawnictwo Media Rodzina, wydawca Seligmana w Polsce, nie przegapi takiego tytułu.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.