Jakub Winiarski: Kilka słów o tobie. Kim jesteś w literaturze? Jak widzisz obecnie siebie i swoją, jeśli tak można powiedzieć literacką karierę? Jak lubisz o tym mówić i myśleć, a jak nie lubisz?
Anna Mentlewicz: Jestem na początku drogi jako autorka prozy. Może to zabrzmieć dziwnie, bo mam już swoje lata i ludzie w moim wieku raczej kończą niż zaczynają nowe aktywności, ale ja zawsze lubiłam chodzić pod prąd. Mam jedno marzenie – pracować do śmierci i pisanie książek to moja aktywność na trzecią wiosnę życia.
J.W.: Od kiedy wiedziałaś, że chcesz pisać? Czemu nie zostałaś przy fortepianie?
A.M.: Bycie wirtuozem fortepianu wymaga dużej odporności psychicznej. Mnie jej zabrakło, więc rzuciłam grę na rok przed maturą, ale nie żałuję lat, które spędziłam w szkole muzycznej. To było niezwykłe doświadczenie, niedostępne dla niewtajemniczonych, dlatego takie drogocenne. Czy wiedziałam, że będę pisać? Nie, ale lubiłam spisywać refleksje w zeszytach czy na pojedynczych kartkach, których część ciągle wypełnia szuflady mojego biurka. Potrzeba pisania pojawiała się w moim życiu na chwilę i znikała. Tak działo się do czasu, kiedy nie postanowiłam spróbować na poważnie.
J.W.: Jak to jest być genialnym dzieckiem? Pytam, bo zdaje się, że to doświadczenie nie jest ci obce.
A.M.: Nigdy nie byłam genialnym dzieckiem. Dostałam od losu kilka talentów i urodziłam się w rodzinie, gdzie pieniądze były na dwie rzeczy: jedzenie i edukację. Mogłam więc parę talentów rozwijać i sprawdzić, z którym jest mi najbardziej po drodze.
J.W.: Po co ci była telewizja? Trochę cię znam i raczej nie wyobrażam sobie ciebie mającej parcie na szkło?
A.M.: Kiedy okazało się, że muzyka pozostanie moją pasją, ale bez zawodowej przyszłości, wybrałam matematykę, która jest niezwykle bliska muzyce. Wielcy matematycy to osoby o niezwykłej erudycji i wrażliwości. Mnie się nie udało zostać wielkim matematykiem, bo na mojej drodze pojawiło się dziennikarstwo. W akademiku, w którym mieszkałam, było DeSa Radio. Po roku współpracy zostałam szefową rozgłośni, a potem wylądowałam na podyplomowych studiach dziennikarskich. Radio trochę znałam, w pisaniu do studenckiej prasy też miałam pewne doświadczenie, więc wylądowałam w pracowni telewizyjnej, żeby poznać coś nowego. Wtedy zrozumiałam, że to jest medium, które daje możliwość wielowymiarowej wypowiedzi dziennikarskiej. Nigdy nie chciałam być prezenterką. Interesował mnie reportaż społeczny, a potem film dokumentalny. Jednak zaproponowano mi poprowadzenie programu dla młodzieży i postanowiłam się z tym zmierzyć. Nie żałuję, że pracowałam na wizji, ale cieszę się, że Internet był wtedy w powijakach i nie musiałam o sobie czytać pełnych nienawiści opinii. Ci, którzy pisali listy do telewizji w tamtym czasie, mniej pomyj wylewali prowadzącym na głowę. Poza tym miałam szczęście prowadzić, a potem być autorem programu LUZ, który był lubiany przez widzów. Tylko twardogłowi dorośli mieli kłopot z tą audycją. Jednak program przeszedł do historii telewizji i jest przez wielu nazywany kultowym.
J.W.: Czym jest dla ciebie określenie literatura kobieca? Etykietką, która pomaga? Etykietką, która przeszkadza? Czymś jeszcze innym?
A.M. Literatura kobieca to proza adresowana do kobiet, ale często czytana przez mężczyzn. Czy etykietka jest jakimś problemem? Dla mnie nie. Niech etykietują jak chcą, byle czytali i chcieli się ze mną dzielić wrażeniami. Marzy mi się, aby opowiadane przeze mnie historie były dla odbiorców ważne i zachęcały ich do kontaktów ze mną oraz sięgania po kolejne moje książki.
J.W.: Dlaczego ta literatura kobieca jest tak po macoszemu traktowana przez opiniotwórcze dzienniki, tygodniki, portale kulturalne? Jak to jest, że tyle osób ją czyta, a krytycy tak bardzo na nią narzekają? Co o tym myślisz?
A.M.: Z moich obserwacji wynika, że krytycy tę literaturę pomijają milczeniem i nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje. Jednak dzisiaj mamy szerokie grono blogerek książkowych, które chętnie recenzują popularną literaturę. Mnie wystarczy, jeśli wśród nich to, co piszę, zostanie zauważone. Chętnie wezmę udział w dyskusjach i jestem przekonana, że więcej interesującego może dla mnie, jako autorki, wyniknąć z tych kontaktów niż z przeintelektualizowanych opinii znawców.
J.W.: Ile z tego, co opisałaś w „Pewnej pani z telewizji” to prawda, fakty i wspomnienia, a ile zmyślenie? Wykorzystałaś swoje doświadczenie, obserwacje? Jakie były reakcje w telewizyjnym środowisku, gdzie jesteś dobrze znana?
A.M.: Telewizja jest scenografią w mojej opowieści. Najważniejsza jest historia Stelli, głównej bohaterki. Oczywiście pewne inspiracje pochodzą z moich doświadczeń zawodowych, ale to były iskry, które uruchamiały wyobraźnię. Jeśli chodzi o reakcje w moim środowisku to były oczekiwania, że coś ujawnię, komuś przyłożę, coś sobie odreaguję. Jednak dla mnie to nie byłaby literatura, ale książka terapeutyczna. Z czymś takim nie miałam potrzeby się zmierzyć.
J.W.: Którą z wykreowanych przez siebie postaci cenisz najbardziej i dlaczego?
A.M.: Każda postać w tej książce jest dla mnie ważna. Wszystkie pełnią swoją ważną rolę w historii. Trudno mi którąś wyróżnić.
J.W.: Którego z bohaterów było ci najtrudniej opisywać?
A.M.: Każdy z bohaterów miał podczas powstawania opowieści swój lepszy i gorszy czas. Wszyscy trochę mi dali w kość.
J.W.: Co jest dla ciebie najważniejsze w pisaniu?
A.M.: Najważniejsze jest to, żeby ludzie chcieli czytać moje historie, a później opowiadać mi o swoich zdziwieniach i zaskoczeniach.
J.W.: Czy przy pisaniu trzymasz się jakichś zasad? Masz swoje pisarskie reguły?
A.M.: Kiedy stworzę bohaterów, dużo uwagi poświęcam konstrukcji historii. Mam w tyle głowy różne reguły, które poznałam podczas spotkań z Tobą, z Twojej książki i warsztatów scenariuszopisarskich. Myślę, że dużo pracy warsztatowej muszę jeszcze wykonać, więc za wcześnie snuć opowieści na ten własnych reguł, bo ciągle je tworzę.
J.W.: Co jest najprzyjemniejsze w pisaniu książki?
A.M.: Poprawianie całego tekstu przed wysłaniem do wydawnictwa.
J.W.: Co jest najtrudniejsze w pisaniu książki?
A.M.: Codzienna dyscyplina, żeby każdego dnia napisać chociaż stronę. Próbuję się tego trzymać od roku i często muszę samą siebie przywoływać do porządku, żeby plan był wykonany.
J.W.: Czy udało ci się szybko skończyć? Miałaś chwile zwątpienia?
A.M.: Kilka razy miałam chwile zwątpienia. Mam je również teraz, kiedy kończę drugi tom historii Stelli (będzie jeszcze trzeci). Muszę regularnie pracować, żeby sprawdzić czy to jest droga dla mnie, czy tez powinnam poszukać czegoś innego.
J.W.: Jaki miałaś sposób na zmotywowanie się do pisania?
A.M.: Miałam marzenie napisania i wydania książki. Teraz zależy mi na napisaniu kolejnych dwóch tomów. Chcę skończyć trylogię i wtedy zastanowię się co dalej.
J.W.: Czym jest dla ciebie poezja? Co daje ci wiersz – własny bądź cudzy? W ogóle: lubisz poezję?
A.M.: W ciągu ostatnich lat mało miałam kontaktu z poezją. Dlatego wracam do regularnego czytania wierszy, bo muszę popracować nad swoim językiem, wzbogacić go, a nic lepiej mnie do tego nie zainspiruje niż dobra poezja.
J.W.: Jacy autorzy są dla ciebie istotni? Jakie doświadczenie lekturowe uważasz za to, które cię uformowało?
A.M.: Bardzo ważni są dla mnie wszyscy klasycy polskiej i światowej literatury, których poznawałam za sprawą znakomitych nauczycieli języka polskiego oraz mojej mamy, która była polonistką. Trudno mi wskazać jednego autora, jedno dzieło, bo w różnych okresach mojego życia różne lektury mnie porywały. Przypominam sobie jak w liceum fascynowała mnie i całą klasę proza iberoamerykańska, a na studiach Stachura, Wojaczek i Bursa.
J.W.: Czy dostrzegasz może coś takiego, jak zapóźnienie polskiej kultury, jej wtórność, drugorzędność wobec innych kultur europejskich, światowych? A jeśli to dostrzegasz – miałabyś może jakiś pomysł, jak można tę sytuację zmienić, na czym oprzeć się w walce o wysoki status kultury własnej?
A.M.: Wtórność polskiej kultury? Skąd. Mamy znakomitych twórców teatralnych, filmowych, artystów plastyków, muzyków i długo by tu wymieniać kogo jeszcze. Myślę, że mamy problem z opowiadaniem w naszych mediach o światowych sukcesach Polaków oraz brakuje w naszym kraju skutecznej strategii promowania naszej sztuki i literatury za granicą.
J.W.: Mówi się czasem, że książka składa się z dwóch części: z tego, co autor napisał i z tego, czego nie napisał. Co możesz powiedzieć o tej drugiej części w przypadku swoich książek? O czym nie napisałaś? Jakiego tematu, który – być może jest taki – dręczy cię i męczy, nie poruszyłaś i z jakiego powodu?
A.M.: Nie mam na razie problemu z tym, że boję się o czymś pisać.
J.W.: Są tacy, co uważają, że pisarz nie pisze o swoich tematach, tylko jak gdyby obok nich. A zatem, zakładając przez moment, że to twierdzenie jest słuszne, obok jakich tematów piszesz?
A.M.: Moje pisanie wzięło się z tego, że zajmując się od lat sprawami społecznymi, nie wszystkie historie mogłam zrealizować w telewizji. Bywało również, że bohaterowie programów czy reportaży prowokowali mnie do różnych refleksji czy uruchamiali moją wyobraźnię. Piszę więc tylko o tym, co mnie kręci i porusza.
J.W.: Jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć zawczasu i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od czytelników?
A.M.: Mój czytelnik powinien być człowiekiem ciekawym ludzi i świata, a będzie super idealny, jeśli zechce się ze mną podzielić refleksjami po lekturze i opowie mi coś o sobie, bo mnie interesuje on i jego doświadczenia.
J.W.: Czy według ciebie tak zwany artysta, pisarz, poeta różni się czymś od innych ludzi, którzy artystami nie są? A jeśli tak, to czym?
A.M.: Twórcy dużo więcej pracują niż wszyscy inni, bo zanim będą się mogli utrzymywać ze swojej sztuki czy książek, muszą w inny sposób zarabiać na życie.
J.W.: Czy mogłabyś skomentować taki dwuwers poetki, Marty Podgórnik: „pilot mig-a zwycięża gdy samotnie leci / w pisarstwie nie ma miejsca na męża i dzieci”?
A.M.: Nic nie wiem o pracy pilota mig-a, a siebie nie wyobrażam sobie bez wsparcia mojego męża i inspiracji, jakich dostarcza mi mój syn oraz cała rodzina. Bywa czasami trudno, ale bez nich byłoby jeszcze gorzej.
J.W.: Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według ciebie dzisiaj sukces w literaturze?
A.M.: Dla mnie sukcesem byłaby bardzo dobra sprzedaż moich książek i czytelnicy, tłumnie przychodzący na spotkania ze mną. Super sukcesem byłoby przetłumaczenie moich książek na inne języki.
J.W.: Czy jest w twoim życiu jakaś przestrzeń, w której sztuki, literatury nie ma wcale? Jeśli jest, to jak się z tym czujesz?
A.M.: Nawet kiedy śpię słyszę muzykę i oglądam niesamowite obrazy. Do tego życie jest sztuką, więc póki żyję ona jest ze mną.
J.W.: Gdybyś miała przez moment wcielić się w rolę surowego krytyka czy recenzenta oceniającego swoje książki, to na jakie ich mankamenty wskazałabyś w pierwszym rzędzie?
A.M.: Język, bardzo dużo pracy nad językiem. Brakuje w nim lekkości, finezji, poezji.
J.W.: Co uważasz za swoje największe dotychczasowe osiągnięcie i co jeszcze planuje osiągnąć – w życiu, w literaturze?
A.M.: Nie lubię patrzeć wstecz. Interesuje mnie to, co przede mną. Co planuję osiągnąć w literaturze? Na razie pisać nie jedną, a kilka stron książki każdego dnia. Może to przyniesie jakieś znaczące rezultaty.
J.W.: Jak oceniasz wpływ nowoczesnych mediów na życie literackie? Korzystasz z Facebooka do promocji książki? Wolisz może czytniki od tradycyjnych książek? Tweetujesz o sobie, żeby fani na bieżąco wiedzieli, co myślisz, gdzie bywasz i co akurat zjadłaś? Dzięki temu, że tyle techniki weszło w nasze życie, jest żywiej i ciekawiej, czy tylko zamętu więcej? Podoba ci się ta demokratyzacja sztuki, która pojawiła się i dominuje wraz z postępem technicznym?
A.M.: Korzystam z Facebooka i próbuję na swoim profilu promować swoją twórczość. Twitter przekracza moje możliwości czasowe. Czytam książki zarówno w formie tradycyjnej jak i na czytniku. Doceniam rolę nowych mediów w naszym życiu. Myślę, że nigdy wcześniej nie mieliśmy tak łatwego dostępu do informacji, kultury czy sztuki. Widzę wszystkie niebezpieczeństwa jakie ze sobą niosą nowe media, ale nie pozbawiono nas rozumu i dobrze jest z niego korzystać.
J.W.: Jeszcze jedno w związku z mediami nowymi itd. Czujesz się „przeniknięta ilością” rzeczy, osób, wszystkiego w dzisiejszym świecie? Dręczy cię może Gombrowiczowska myśl, że bycie „jednym z dziesięciu tysięcy”, jak na przykład w starożytnych Atenach, to coś zupełnie innego niż bycie jedną z siedmiu miliardów obywateli zglobalizowanego świata XXI wieku?
A.M.: Lubię obfitość, więc globalizacja mnie nie przeraża, a raczej daje nadzieję na różnorodność możliwości twórczego rozwoju. Warto jednak w takim świecie uważnie dokonywać wyborów i mądrze planować swoje działania.
J.W.: Pewien filozof z Europy Środkowej powiedział, że są trzy role intelektualisty: prorok, który tworzy i rzuca wizje przyszłości; sędzia – ten osądza czas, historię, rzeczywistość; w końcu świadek, który świadczy o czasie i miejscu. Która z tych ról jest ci najbliższa i dlaczego?
A.M.: Wybieram rolę świadka, który czasami jest filozofem, a najrzadziej sędzią.
J.W.: Ale jeszcze w nawiązaniu do poprzedniego: ten sam filozof powiedział, że Zachód, zachodni intelektualiści zawłaszczyli rolę „proroka” i „sędziego”, zostawiając dla reprezentantów kultur niższych, takich jak np. wschodnioeuropejskie, rolę „świadka”. Czy to by nie tłumaczyło, dlaczego na przykład Andrzej Stasiuk i niektórzy jeszcze nasi pisarze „świadkujący” mają pewne wzięcie na Zachodzie, a nasi współcześni „prorocy” i „sędziowie”, a także nasi awangardziści – poza kilkoma wyjątkami, zazwyczaj na stałe zresztą mieszkającymi na Zachodzie – nie?
A.M.: Myślę, że problem jest w promocji oraz tłumaczeniu naszej literatury, jak również w tym, jaki w kraju mamy stosunek do naszych proroków i sędziów.
J.W.: A technika, jej zdobycze najnowsze? Czy tylko pisarze fantastyczni powinni się nią interesować? Czy nie jest tragiczne, że w poezji współczesnej więcej znajdziesz „muren i moren” niż telefonów komórkowych, mejli, esemesów, skajpów, wideoczatów (ten słownik jest naprawdę bogaty i poetycko niewyzyskany, mam wrażenie, kompletnie)? Nie uważasz, że poeci współcześni polscy często zachowują się tak, jakby bawili się w pisanie wariacji na temat liryki sprzed stu albo dwustu lat, pełnej słońc, księżyców, gwiazd i nawet łąk, a nie widzieli za bardzo – i nie mieli chęci dostrzec – co jest tu i teraz, pod ręką? Jakby kompletnie nie mieli siły się z tym zmierzyć, wymyślić dla tego poetyki?
A.M.: Za mało czytam współczesnej poezji, aby na ten temat zabierać głos, ale przyrzekam nadrobić te braki.
J.W.: Gdybyś mogła kazać polskim krytykom współczesnym przeczytać jakichś polskich poetów i prozaików dwudziestowiecznych jeszcze raz, jakie nazwiska byś wskazała?
A.M.: Zakładam, że większość autorów znają, więc zasugerowałabym przeczytanie tych, na których moda minęła czyli: Stachura, Hłasko, Wojaczek, Bursa, Nowakowski, Zagajewski.
J.W.: Dostrzegasz jakieś wybitne, a przegapione czy niedocenione zjawiska w literaturze współczesnej?
A.M.: Ciekawym zjawiskiem w literaturze jest literatura popularna, która ma szerokie grono odbiorców. Jednak brakuje poważnych publikacji, które śledziłyby to zjawisko oraz poważnych imprez (typu festiwale, targi) dedykowanych temu segmentowi literatury. Festiwal Literatury Kobiecej w Siedlcach właśnie zlikwidowano.
J.W.: Czy łatwo było znaleźć wydawcę dla twojego debiutu?
A.M.: Tym razem udało mi się szybko dogadać z wydawcą.
J.W.: Czy jakiś wydawca odrzucił twoją powieść i jak sobie z tym poradziłaś?
A.M.: Napisałam książkę „Talk show”, którą wydawca odrzucił ze względu na eksperymentalną konstrukcję całości. Wtedy spotkałam ciebie i powiedziałeś mi, że powinnam spróbować jeszcze raz. Bardzo dużo nauczyłam się podczas warsztatów prowadzonych przez ciebie, a wcześniej podczas dwuletniego kursu pisania scenariuszy w Colegium Civitas, dzięki któremu zaczęłam pisać słuchowiska radiowe i sztuki oraz scenariusze do seriali. W pisaniu trzeba umieć sobie radzić z porażką.
J.W.: Jak wspominasz współpracę z wydawcą? Co jest czy też było w niej najlepszego, a co najtrudniejszego według ciebie?
A.M.: Nie mogę złego słowa powiedzieć na mojego wydawcę. Moja książka jest trzy miesiące na rynku i mam nadzieję, że powoli znajdę swoje miejsce na półkach i wśród czytelników.
J.W.: Jak czujesz się po napisaniu i opublikowaniu powieści?
A.M.: Wydanie powieści? Cudowne uczucie i jednocześnie uświadomienie sobie, jak wiele pracy przede mną, jeśli nie chcę skończyć jako autorka jednego tytułu.
J.W.: Wspomniałaś o kontynuacji „Pewnej pani…”? Możesz zdradzić, co to dokładnie będzie?
A.M.: „Pewna pani…” od początku była zaplanowana przeze mnie jako trylogia. Mój wydawca wyraził aprobatę dla tego pomysłu, więc pracuje nad drugim tomem i niedługo zacznę dokumentację do trzeciego.
J.W.: Jak myślisz, czy warsztaty pisarskie mają sens? Czy pisania można uczyć? Kto najbardziej może skorzystać z warsztatów, jak uważasz?
A.M.: Warsztaty z dobrym nauczycielem (czytaj: Jakub Winiarski) mają sens, bo pozwalają poznać pewne zasady i dostrzegać własne błędy. Poza tym to spotkanie z ludźmi, którzy mają podobne pasje i marzenia, a jednocześnie umieją merytorycznie wskazać błędy. Cudownie jest jak na warsztatach spotykają się ludzie o różnym poziomie zaawansowania, bo wtedy dyskusja jest najbardziej konstruktywna. Bardzo chętnie korzystam z zajęć organizowanych przez Agnieszkę Kruk w jej StoryLab Pro, bo mam nieustanną potrzebę doskonalenia warsztatu pisarskiego. Czy pisania można się nauczyć? Tak, ale czy rzeczywiście opanowało się tę umiejętność można sprawdzić podczas codziennego praktykowania i doprowadzania do końca wymyślonych przez siebie historii.
J.W.: Kim byłaby idealna Anna Mentlewicz w idealnym wszechświecie?
A.M.: Nic nie przychodzi mi w życiu łatwo, ale niech nie będzie gorzej i niech mi wystarczy zapału do pisania kolejnych książek.
J.W.: Czy literatura jest sexy?
A.M.: Absolutnie tak.
J.W.: Dziękuję ci bardzo za rozmowę.
Fot. Roman Baran. Archiwum Anny Mentlewicz.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.