Jakub Winiarski: Przedstawisz się potencjalnym czytelnikom?
Bożena Mazalik: Nie bardzo lubię się przedstawiać od czasu gdy przedstawiłam się w Afryce takim małym czarnym, co to się potem ze mnie nabijali. Ale niech będzie, nazywam się Bożena Mazalik, warsztatowa Bonita. Jest mi bardzo mi miło.
J.W.: Od kiedy wiedziałaś, że chcesz pisać?
B.M.: Tak szczerze to nie wiem, chyba od momentu, kiedy się zorientowałam, że jest to pewna alternatywa do wygadania się. Jestem gadułą. Podobno. Dość wcześnie jednak zorientowałam się , że nie zawsze można mówić, że ktoś powinien cię słuchać, czasem, o zgrozo, ktoś inny też chce opowiadać. Poza tym bardzo trzeba uważać na to, co chce się powiedzieć. A jak już coś powiesz to koniec, nie cofniesz, nie skasujesz. No to pisałam. Z czasem takie słowo pisane pozwalało mi zrozumieć głębiej i siebie i innych. We wczesnej młodości pisałam wiersze. W nich najłatwiej było wyrazić co czuję. Niestety mam skłonności do komedii, i po latach jak te moje poezje przeczytałam niefortunnie, nie sobie samej, ale koleżance, to leżałyśmy obydwie na podłodze i skręcały się ze śmiechu. Muszę zaznaczyć, że to była poezja romantyczna, miłosna, rozpaczliwa, tragiczna i bardo nieszczęśliwa. Dałam więc poezji spokój. Wole prozę. Najlepiej taką męską, co wcale nie znaczy, że potrafię tak pisać.
J.W.: Co jest dla ciebie najważniejsze w pisaniu?
B.M.: Uczucia, emocje, bohaterowie. Dla mnie oni żyją. Może dlatego czasami pozwalam im na zbyt wiele, lubię ich, nawet gdy tworzę antagonistę, wchodzę w niego. To jest trudne, potem muszę się odcinać, regenerować. Wracać do siebie. W tym miejscu mogłabym zrobić cały wykład dlatego skończę.
J.W.: Jak trafiłaś na warsztaty pisarskie?
B.M.: Dzięki aktualizacji Firefoksa. Szukałam od dawna jakiejś szkoły pisania, całym moim warsztatowym majątkiem były: „Pisanie dla młodych panien” Izabeli Filipiak, „Alchemia słowa” Parandowskiego, coś Chandlera i Hemingwaya, wyszukiwane miedzy wierszami, podglądane, zaczęłam szukać w Internecie. Jakieś fora, nic specjalnego. Pewnego dnia przyszedł do mnie dzieciak i pyta się patrząc w monitor: „Czemu tego nie klikniesz, chce ci się program zaktualizować?” „A co mu będę pozwalała na wszystko – mówię – już tak mi się pluje od dłuższego czasu”. „Weź, matka zaktualizuj, będzie lepiej działać, zobaczysz”. No i kliknęłam myszką. I zobaczyłam. Kiedy wyszukiwarka wrzuciła mi Pasję Pisania warsztaty internetowe, wydałam najpierw jakiś niekontrolowany okrzyk radości, potem kilka nieparlamentarnych wyrażeń i kliknęłam ponownie. Zapisałam się tego samego dnia. Byłam wściekłą na siebie, gdy odkryłam że szkoła PP istnieje już od roku. Czujesz, Kuba, kłóciłam się z komputerem, a informatyk podobno jestem. Byłam. Dawno. Straciłam ten rok.
J.W.: Dlaczego zostałaś na warsztatach?
B.M.: Ponieważ je znalazłam, bo się na nie zapisałam, bo były internetowe, a ja z prowincji jestem, głębokiej może nie tak bardzo, ale dalekiej, a chciałam się czegoś nauczyć, poza tym nie było powodu by na nich nie zostać. Co za pytanie. Skończyłam 3 kursy. Poznałam wspaniałych ludzi… Ale, masz rację, pytanie nie jest takie niezasadne, spotkałam dwie osoby które zrezygnowały ponieważ nie dały sobie rady z krytyką. Dla mnie krytyka była tym, co tygryski…
J.W.: Czy warsztaty pomogły ci w pisaniu?
B.M.: Mowa! Przede wszystkim uruchomiły mnie. Chłonęłam każde słowo, przede wszystkim zaufałam profesjonalistom. Uwierzyłam, że mają rację. A później postanowiłam do tego wszystkiego, o czym mówili, zastosować się i zobaczyć jak wyjdzie. Wyszło lepiej. Pomogły mi w pisaniu, w czytaniu jednak nie. Czytałam przedtem mniej krytycznie, bardziej mi się podobało, teraz coś straciłam, pewną niewinność. To naprawdę jak rozdziewiczenie. Myślałam, że siada się i pisze. W pewnym sensie to prawda, tak piszę pierwszą wersję. Siadam i piszę – rękami. Kimś, kto w środku mnie siedzi i pisze. Czasem nawet nie do końca pamiętam, co napisałam. Potem dorabiam plan, harmonogram, skreślam, wściekam się i załamuję. Żałuje, że nie zrobiłam tego na początku, ale nigdy bym nie zaczęła od planu, bo to nie ja świadoma piszę początek, to moja nieświadomość zaczyna. I bardzo mi pomaga. Potem jednak muszę przejąć pałeczkę.
J.W.: Czego nauczyłaś się przede wszystkim na warsztatach?
B.M.: Konstruktywnej krytyki tekstu, oczywiście tekstu czyjegoś, swój trudniej ocenić. Poza tym nauczyłam się tego, że jednak samo się nie pisze i trzeba się do tego przyłożyć, oraz tego, że to najczęściej cholernie ciężka praca.
J.W.: Jak wpadłaś na pomysł napisania akurat takiej książki?
B.M.: Po drugiej wyprawie na safari, a tak naprawdę kiedy przeczytałam kilka podobnych książek i stwierdziłam, cóż spróbuję, chyba też tak potrafię. Okazało się, że nie takie to proste… i trzeba szlifować warsztat.
J.W.: Co było najprzyjemniejsze w pisaniu tej książki?
B.M.: Kiedy przypominałam sobie zabawną sytuację i próbowałam ją opisać, a potem okazało się, że nadal jest zabawna, że inni się z niej śmieją. Ustnie zawsze kładę kawały. Żeby był najśmieszniejszy, coś w nim potrafię zepsuć. Gorzej było z budowaniem napięcia, bo najczęściej też wychodziło zabawnie. Ale myśmy tam prawie zawsze robili sobie …hmm nie wiem czy w wywiadzie tak można, zatem wyrażę się poprawniej, traktowaliśmy siebie i wszystko z przymrużeniem oka, tak może być?
J.W.: Co było najtrudniejsze w pisaniu tej książki?
B.M.: Pisałam o żyjących ludziach, chciałam ich pokazać prawdziwie, a jednocześnie nikogo nie urazić. Opisywałam autentyczne miejsca, nie tworzyłam ich na potrzeby powieści, trzymałam się realiów. Bardzo to trudne, pokazać real i nie zanudzić czytelnika. Mam nadzieję, że mi się udało. Drugą trudna rzeczą było skończyć wreszcie poprawiać. Musiałam odłożyć książkę i wysłać gdziekolwiek żeby jej nie skasować. Jak tak dobrze się zastanowić to chyba wszystko było trudne, Pisanie jest trudne. Dla mnie. Ale to i tak najlepsza forma wypowiedzi.
J.W.: Czy udało ci się szybko skończyć? Miałaś chwile zwątpienia?
B.M.: Długo pisałam, a chwile zwątpienie miałam nieustannie. Myślałam, że nigdy tego nie skończę
J.W.: Jaki miałaś sposób na zmotywowanie się do pisania?
B.M.: Powiedziałeś na pierwszych warsztatach, ze chciałbyś widzieć tę książkę skończoną. Potraktowałam to serio. To była ogromna motywacja.
J.W.: Czy łatwo było znaleźć wydawcę?
B.M.: Nie. Ale wzięłam sprawy w swoje ręce, nie lubię czekać. Dałam sobie trzy miesiące, kiedy wydawnictwo Łowiec Polski nie odpowiedziało, zdecydowałam wydać w WFW.
J.W.: Czy jakiś wydawca odrzucił twoją książkę i jak sobie z tym poradziłaś?
B.M.: Przecież u nas nie odrzucają, u nas się po prostu nie odzywają.
J.W.: Jak wspominasz współpracę z wydawcą, co jest w niej najlepszego, a co najtrudniejszego według ciebie?
B.M.: Najwięcej o wydawcach dowiaduje się od koleżanek z forów, z doświadczeń innych/ jeśli chodzi o WFW do tej pory tylko chwalić, ale zobaczymy, jak uda się promocja.
J.W.: Jak czujesz się po napisaniu i opublikowaniu książki?
B.M.: Dziwnie, bo tracę czas na marketing, którego nie lubię, a wolę pisać. Pokornie, ponieważ nauczyłam się krytyki i niestety nie jestem ślepa, jeśli chodzi o własne utwory. Trochę zabawnie. I boję się.
J.W.: Zamierzasz napisać kolejne książki?
B.M.: Pisze powieść przygodową z lokalizacją w Afryce i drugą o zupełnie innej tematyce, ale to jeszcze szuflada. Mam pomysły zbierane przez kilka lat, a które teraz mam odwagę w ogóle ruszyć. Jednak jest i tak, że widzę pomysł i wiem, że jeszcze nie, że nie dam rady.
J.W.: Jak myślisz, dla kogo są warsztaty pisarskie? Kto najbardziej może na nich skorzystać?
B.M.: Kto już pisze, posiada jakieś kawałki gotowe do pokazania, coś, co chce poprawić udoskonalić. Dla kogoś, kto ma nawyk pisania. Dla kogoś, kto jest otwarty na krytykę i ma zamiar z niej skorzystać. Ja z niej czerpałam pełnymi garściami. A pochwały, jakich tam nie skąpicie są jak miód, po który się sięga w chwilach zwątpienia. Poza tym warsztaty to doskonałe miejsce do poznania nowych ludzi. Za każdym razem była to dla mnie przygoda, i za każdym razem nauczyłam się czegoś innego.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.