Pamiętacie agenta Smitha z „Matrixa”? Tego, który był komputerowym wirusem, niszczącym każdy kawałek programu, jakiego dotknął. Ta postać może wam stanąć przed oczami, kiedy będziecie czytać debiutancką powieść Blake’a Charltona, „Czaropis”. Dlaczego? Ponieważ Nikodemus Weal, główny bohater Charltona, jako tzw. kakograf dysponuje podobnie przykrym talentem: dotykiem wprowadza w czary błędy, zaburzając ich subtelną strukturę językową i zmieniając w coś, co niemal za każdym razem przypomina obłędne, zawirusowane programy. Do tego same czary są tu scharakteryzowane tak niesamowicie, że bardziej przypominają właśnie programy komputerowe niż tradycyjne „Stoliczku, nakryj się”. Czarodzieje, a raczej czaropisi, jak programiści i hakerzy? Czemu nie. Oto fantasy po „Matriksie”. Oto fantasy zwyczajnie lepsze niż „Matrix”. Trudno się zatem dziwić, że „Czaropis” został przyjęty z takim entuzjazmem. Jak bowiem napisał zauroczony światem wykreowanym przez młodszego kolegę Tad Williams: „Blake Charlton nie tylko wymyślił fascynujący świat i zaludnił go realistycznymi postaciami i cudownymi, strasznymi potworami, ale także stworzył jeden z nielicznych naprawdę oryginalnych systemów magicznych, jakie widzieliśmy w fantastyce. Klarowność, a zarazem złożoność magii kojarzy się z Jackiem Vancem, a to duży komplement”. Zaiste, system magiczny opracowany przez Charltona w najdrobniejszych szczegółach i prezentowany na kartach „Czaropisa” robi wrażenie. Tak samo, jak robi wrażenie wyrafinowanie, z jakim młody amerykański autor wprowadza do popularnej fantasy problemy bardziej złożone i skomplikowane niż tradycyjna walka Dobra ze Złem (której też nie zabrakło). Fabuła? Dawno, dawno temu, na starożytnym kontynencie panował złoty wiek, podczas którego pierwsze Imperium Solarne trwało w pokoju z bogami. Ktoś jednak popełnił grzech, umożliwiający Losowi, potężnemu bogu ziemi, stanie się pierwszym demonem. Los zabrał ze sobą wiele bóstw na górę Calax i zmienił je także w demony. Następnie utworzył z nich armię zwaną Pandemonium. W efekcie doszło do wojny między bóstwami i demonami, tzw. Apokalipsy. Kiedy stało się jasne, że demony wygrają, bogowie ludzi zbudowali potężne statki, aby przekroczyć ocean. W jakiś sposób – nikt nie jest pewny jak – grupa ludzkich bohaterów zamieniła Losa w kamień. Ten jednak postanowił nie odpuścić. Demony uaktywniły się w czasach, o których mówi „Czaropis” i pragną wygrać ostatecznie. Jeżeli uda im się dopiąć swego, użyją tzw. metaczarów, które oderwą znaczenie języka od jego formy. Zniszczą w ten sposób związek między znakiem a znaczeniem, a cywilizacja rozpadnie się bądź też cofnie do epoki prymitywizmu. Tyle tło historyczne. Jak na rasowe fantasy przystało, wszystko w „Czaropisie” zaczyna się od przepowiedni. Niejaki Erazm wiele lat przed pojawieniem się Nikodemusa, przewidział ostateczne zmagania demonów z ludźmi, podczas których odrodzi się Los i poprowadzi złowrogą armię, by zniszczyć języki ludzi. Erazm dla odparciu ataku założył Numenyjski Zakon Cywilny. W przepowiedni dowodził, że Zakon zwycięży, jeśli będzie słuchać nauk mistrza czarodziejskiego zwanego Zimorodkiem i posiadającego bliznę w kształcie runy Warkocz. Taki znak znajduje się na plecach Nikodemusa, jest jednak dwuznaczny. Co istotniejsze, według przepowiedni Zimorodek będzie się posługiwać językiem elegancko i precyzyjnie – trudno wymagać tego od partaczącego czary kakografa. Pojawiła się także kontr-przepowiednia: powstanie złowrogi czarodziej, przeciwieństwo Zimorodka, czempion chaosu określany mianem Nawałnika. O tym wszystkim mowa jest w „Czaropisie”, który zaczyna się w położonej na rubieżach akademii czarodziejskiej Starhaven, kiedy zamordowana zostaje gramatyczka Nora Finn. Podejrzanym staje się Agwu Shannon, nauczyciel i sprzymierzeniec Nikodemusa. W Starhaven trwa wielki zjazd magów, a po akademii krąży demon-zabójca lub morderczy czar rzucony przez demona spoza twierdzy. Nikodemusem zaczynają interesować się skłócone gildie czarodziejów. On sam chciałby dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Oczywiście pragnienia młodego adepta magii sobie, a przejęci przepowiednią ludzie sobie. I tak ma być. „Czaropis” to pierwsza książka z nowej serii wydawnictwa Prószyński Media, do której tytuły wybierają redaktorzy „NF”. Można powiedzieć, że to ukłon w stronę fantasy, gatunku dziś najpopularniejszego. Ale to przede wszystko ukłon w stronę inteligencji i wrażliwości miłośników literatury, oczekujących powieści na miarę Le Guin czy Sapkowskiego. Wieść niesie, że Charlton poza pisaniem ma jeszcze kilka innych hobby. Jazdę na rowerze, pływanie, wycieczki z plecakiem oraz zbieranie dowcipów o dysleksji i przedwczesnym łysieniu. Jeżeli z tych dwóch ostatnich ktoś chciałby wyciągnąć wniosek, że ma on też spore poczucie humoru, niech śmiało wyciąga. To prawda. „Czaropis” więc, poza wszystkim innym, ma także i tę zaletę, że jest powieścią zabawną. Ergo: jest dziełem kompletnym. Sprawdźcie.
Blake Charlton, „Czaropis”. Tłumaczenie Marek Pawelec. Prószyński Media 2010.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.