Już nigdy więcej taka niewinność,
Nigdy jak dotąd i nigdy więcej,
Odkąd bez słowa się obróciła
W przeszłość – mężczyźni, zostawiający
Ogrody, w których panuje czystość,
Ład i porządek, tysiące małżeństw
Trwających jedną sekundę dłużej:
Już nigdy więcej taka niewinność.
P. Larkin, „MCMXIV” (przeł. J. Dehnel)
1.
Nie bardzo chciał być tym, kim stał się, rozpoznając z czasem, co było, jak sam pisał w wierszu „Żyć w dalszym ciągu” (przeł. St. Barańczak), „piętnem, / Które kładło się ślepo na wszystkim”. Swoją przyszłość wiązał raczej z powieściopisarstwem i – jak podaje Jerzy Jarniewicz – nawet po latach, jeszcze na krótko przed śmiercią, zwierzał się, że pragnął być powieściopisarzem w stopniu, w jakim nigdy nie chciał być poetą. Napisał nawet w latach studenckich powieść („Jill”) oraz pewną ilość krótkich próz, które miały półpornograficzny charakter, będąc, jak je nazwał Kingsley Amis, „obscenicznymi bajkami w stylu soft porno” – to jednak nie wystarczyło, by okazać się następcą Henry’ego Jamesa, czy choćby konkurentem samego Kingsleya Amisa. Został, można powiedzieć: przypadkiem – poetą. Świetnym. Philipem Larkinem. Przez jednych wielbionym i uznawanym za punkt odniesienia nie mniej istotny niż Dylan Thomas, John Ashbery czy Wallace Stevens. Przez innych, także największych, sprowadzanym do roli tego, który „zaleca seks, ale ponieważ jest ironistą, wychodzi to na „spędzenie” czasu (cóż za czasowniki ma język polski)”. (Cz. Miłosz, „O Larkinie” [w:] „Życie na wyspach”.) Ci drudzy twierdzili także, że „Larkin opowiada, jak żyje się w piekle.” (Miłosz, op. cit.), co nawet w pewien sposób zabawne, zważywszy na Larkinowski skrajny, ortodoksyjny realizm. Polszczyźnie, jak do tej pory, najpełniej przedstawił go Barańczak. On też we wstępie do swojego wyboru z Larkina (słynne, tyleż chwalone, co ganione „44 wiersze” wydane w Biblioteczce Poetów Języka Angielskiego) napisał: „Jest w Larkinie coś jeszcze.” I zacytował Edwarda Mendelsona, który w recenzji z „Collected Poems” zwrócił uwagę na intrygujące, znamienne dla poetyki Larkina „odwrócenie przyjętej normy.” W literaturze, a szczególnie może w liryce – pisał Barańczak za Mendelsonem – normą jest, że pod „oficjalnym” głosem pisarza, pełnym jasności i humanistycznego optymizmu, czai się „nieoficjalny” głos jego – to się Barańczakowi udało tak sobie – mrocznych niepewności, trwóg i zagrożeń. Larkin wywraca ten wzorzec. Jego głos „oficjalny” to właśnie głos kogoś zgorzkniałego, osamotnionego, obcego wszelkiej spontanicznej radości, pozbawionego złudzeń, nawet cynicznego. Pod nim kryje się jednak „nieoficjalny” głos, który – tu też ładnie Barańczak pojechał – rozjaśnia nadzieja. Tyle, można powiedzieć, wiadomo było o Larkinie do czasu ukazania się książki Jarniewicza. Ten znakomity krytyk i poeta po swojemu i w błyskotliwym skrócie opowiedział Larkina, biorąc na krytyczno-literacki i filologiczny warsztat kilka wierszy poety i dokonując ich popisowej analizy.
2.
Jarniewicz bohatera swojej opowieści ustawia z miejsca bardzo mocnym, precyzyjnym chwytem. Pisze: „Rzadko który poeta tworzył tak konsekwentną poezję z zaprzeczenia, obrazy – z pustki, dramatyzm – z monotonii.” Następnie balansując, ale ze smakiem, na granicy biografii i anegdoty, prezentuje losy Larkina, które są niczym „zły sen przyszłego biografa”. Wystarczy jeden cytat, żeby zrozumieć tragedię tego „snu”: „Kiedy pewien dziennikarz zdziwił się, że poeta może prowadzić tak monotonne życie, jakim jest żywot prowincjonalnego bibliotekarza, Larkin zapytał: „A czego pan się spodziewał? Że poeci walczą ze smokami?”.” Smoków nie było i nie ma, Larkin walczył chyba tylko z gramatyką i metaforami – jak bardzo bywa to niewidowiskowe wie każdy, kto choć raz na poważnie próbował. Dlatego ważne, że w swoim rozbudowanym eseju przywołuje Jarniewicz zarówno korespondencję, jak i inne dostępne źródła wiedzy o Larkinie, dzięki którym można dowiedzieć się, jak ten człowiek postrzegał sam siebie i jak bardzo potrafił być wobec samego siebie złośliwy czy ironiczny. Jednym ze świadectw może być wstęp Larkina do wydanego po latach wznowienia debiutanckiego zbiorku „The North Ship”, gdzie pisał: „Patrząc z perspektywy czasu, znajduję w tych wierszach nie jedna porzuconą osobowość, ale kilka – osobowość byłego gimnazjalisty, dla którego Auden był jedyna sensowna kontrpropozycją wobec staroświeckiej poezji; osobowość studenta, którego wiersze pewien przyjaciel, nie owijając niczego w bawełnę, określił jako rzecz „w stylu Dylana Thomasa, ale ten sentymentalizm jest całkowicie twój”; i osobowość absolwenta Oksfordu, zesłanego na wygnanie w Shropshire z wierszami zebranymi Yeatsa, skradzionymi z miejscowej szkoły dla dziewcząt. To poszukiwanie stylu było zaledwie jednym z wielu przejawów mojej ówczesnej niedojrzałości.” Pozwoliłem sobie na ten obszerny cytat, ponieważ wielu współczesnych młodych piszących wiersze zdaje się nie mieć takiej perspektywy i nawet – nie przewidywać jej. Ale – wracając do Larkina w odsłuchu Jarniewicza.
3.
Larkin wkłada buty”, „Larkin patrzy przez szybkę”, Larkin w długim płaszczu”, Larkin i granice języka”, „Larkin schodzi z roweru” – choćby już z samych tytułów szkiców widać, jak Jarniewicz mocno osadza wiersze bibliotekarza z Hull w jego życiu. Osadza je tak, choć podkreśla przy tym, że dokładniej to konkretnie miasteczko opisał Douglas Dunn w wydanym i u nas, w nieocenionych przekładach Piotra Sommera, zbiorze wierszy „Wyprowadzka z Terry Street”. Ale też dodaje Jarniewicz: „Choć nie zawsze o Hull, poezja Larkina opowiada wiernie o Anglii drugiej połowy XX wieku.” W tym miejscu kusi zapytać: czy jednak tylko o Anglii? Chyba nie, patrząc po zainteresowaniu, z jakim i u nas i gdzie indziej spotyka się Larkinowska wizja. Wizja, której fundamentem jest demitologizacja, podważanie i podejrzliwe traktowanie wszystkiego, co swojskie, pewne, na pierwszy rzut oka trwałe. Pisze o tym Jarniewicz w eseju „Larkin wkłada buty”, gdzie zdekonstruowany zostaje – na dobry początek – mit dzieciństwa i korzeni. Ważne jest tutaj, spieszę dodać, jak daleko szuka Jarniewicz prekursorów takiego postępowania w poezji. Dla Larkina znajduje Jarniewicz nie byle kogo, bo samego Shakespeare’a i uzasadnia to tak: „Przywołując i jednocześnie odrzucając pewien sposób mówienia o dzieciństwie, przywołując i jednocześnie odrzucając charakterystyczna dla tego mówienia (egzaltowaną) metaforykę i kryjącą się za nią (równie egzaltowaną) postawę, Larkin okazuje się pod tym względem wiernym spadkobiercą Shakespeare’a, który w podobny sposób przywoływał i odrzucał pewien w jego czasach już mocno zużyty i ewidentnie sztampowy, język mówienia o miłości, wyrosły z poezji trubadurów prowansalskich i tradycji petrarkiańskiej.” Zarówno – dodaje Jarniewicz – Larkin jak i Shakespeare zderzając rzeczywistość z jej wyidealizowanym poetyckim obrazem rozprawili się z martwym poetycko, skonwencjonalizowanym językiem. Że nie jest to zabieg czysto formalny i wyłącznie literacko ważny, mówi Jarniewicz, gdy wskazuje na taką oto prawidłowość: „banalny czy fałszywy obraz jest pochodną banalnego języka”. To także może być cenna wskazówka dla ambitnej, poetyckiej młodzieży.
4.
Nie sądzę, by było rzeczą możliwą opowiedzieć całą książeczkę Jarniewicza. Za dużo w niej cennych drobiazgów, finezyjnych ustaleń, uwag niby to marginesowych, a jednak, gdy im się przyjrzeć dokładniej, o fundamentalnym znaczeniu. I nie chodzi tu o samego Larkina. Nie chodzi nawet o jego szczególne, łatwo rozpoznawalne wiersze. Rzecz w tym, że dla Jerzego Jarniewicza stał się Larkin ze swoją poezją pretekstem do przedstawienia poglądów na wiele bardzo poważnych spraw. I ja nie wiem, czy to jest tylko książka o wierszach. Albo o życiu pewnego człowieka na tle jego wierszy. Albo o naszym życiu na tle wierszy pewnego człowieka. Są w tej książce fragmenty o metafizyce, modzie, złudzeniach powszechnych, teologii, kontrkulturze lat sześćdziesiątych, metonimii i metaforze, czy o tym wreszcie, że wbrew Wittgensteinowi: granice języka nie wyznaczają granic świata. I być może dlatego tak poruszyła mnie ta nieduża książka, ponieważ jej autor, oddając się dogłębnemu analizowaniu wierszy, wiedział jednak od samego początku – i nie ukrywał tej wiedzy – że: „Wiersz, może nawet każdy wiersz, jest tworem wewnętrznie pękniętym, dwoistym i skonfliktowanym, w którym krzyżują się rozmaite sensy, nachodzą na siebie rozbieżne i niezgodne porządki: mogą to być na przykład niedające się pogodzić porządki składniowy i wersyfikacyjny albo też, na innym poziomie, afirmatywny i negacyjny. Siłą wiersza nie jest jego zdolność udzielania odpowiedzi, bo te starzeją się szybciej niż słowa, w których wiersz został zapisany. Siła wiersza jest to, że potrafi stworzyć pole możliwości, w którym ujawnia się niewypowiedziane wprost pytanie. wiersz niczemu poza sobą nie daje racji bytu, ale też tej racji niczemu nie odbiera; otwiera się na obie możliwości, kreśląc tym samym obszar, na którym pytanie o rację można zasadnie postawić. („Larkin i jego okna”.) Nawet jeżeli nie byłoby w tej książce nic ponad te kilka zacytowanych wyżej zdań, warto by było przeczytać ją mimo wszystko. Dla tej refleksji o wierszu, który nie daje i nie odbiera racji, jak i dla utworu „Niech taki będzie wiersz” (w przekładzie Jarniewicza), który znalazł się na jednej ze stron. Oto ten tekst:
Tatko cię z mamcią spierdolili
Może nie chcieli, lecz tak było.
I wady swoje ci przekazali,
Dodając kilka nowych – siłą.
Ale ich także spierdolili
Głupcy w niemodnych kapeluszach,
Pół dnia tkwiąc w ckliwej surowości,
A drugie pół – wzajem się dusząc.
Człowiek swą nędzę odziedzicza,
Głębszą niż osad sprzed stuleci.
Wynoś się prędzej, pókiś zdrowy,
I sam nie majstruj żadnych dzieci.
5.
I tym, jakże z ducha Larkina optymistycznym na odwrót akcentem…
Jerzy Jarniewicz, „Larkin. Odsłuchiwanie wierszy”, Znak, Kraków 2006.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.