Nietrudno zgadnąć, że gdyby prawa do wydania „Najlepszej załogi słonecznego” kupił polski wydawca książek Wiktora Pielewina i Władimira Sorokina, byłby Oleg Diwow, autor tej przekomicznej, w najlepszym sensie tego słowa postmodernistycznej space opery uznanym u nas rosyjskim pisarzem głównego nurtu. Tak to już bowiem jest, że w polskich warunkach wydawniczych o miejscu i przynależności rodzajowej książki rzadziej decydują jej treść oraz forma, częściej natomiast seria, gdzie rzecz się może ukazać. Ponieważ jednak „Najlepsza załoga słonecznego” ukazała się w niezasypiającym gruszek w popiele wydawnictwie z Lublina, jest szansa, że przynajmniej liczni fani SF tej brawurowej, dwutomowej powieści nie przegapią. Zamieszczona na okładce „Najlepszej…” adnotacja, że to dzieło rozległe jak „Star Trek”, ironiczne jak „Paragraf 22” i mocne jak syberyjski spiryt żadną miarą nie jest przy tym przesadzona. Już pierwsze zdanie tej prozy mówi w zasadzie wszystko: „Dyżurny nawigator Ive Kendall miała na sobie bojowy speckostium i niteczkę od tampaxa.” A to dopiero początek. Dalej jest opowiedziany ze szczegółami los załogi niewielkiego statku o nazwie „Skoczek” (zwanego też – każdy rozpozna cytaty z klasyki, do której Diwow odwołuje się co i rusz – „Muad’Dib”, „Nasz Mahdi” albo i „Stary Paul”), załogi, delikatnie mówiąc, nieźle pokręconej. O Andym Wernerze, ważnej tutaj postaci Oleg Diwow informuje czytelnika krótko: „Konserwował stację naprowadzania, zmieniał kobiety jak rękawiczki, galonami żłopał samogon pędzony przez mechaników z płynu hydraulicznego.” Nawigator Kendall już znamy: speckostium, niteczka i cała załoga zakochana po uszy w jej bajecznej figurze. Jest jeszcze dowódca, admirał Raszyn, który dla żartu zarządził kiedyś trening w warunkach nieważkości i wyprowadził ludzi, by polatali sobie „w centralnym rdzeniu”. Efekt był taki, że wszyscy „wrócili obrzygani, a rdzeń długo był przedmuchiwany sprężonym powietrzem z dużą dawką emulsji dezynfekującej.” Nie mniej malowniczą postacią jest Linda, psycholog pokładowy, kobieta zafiksowana na seksie i zaczynająca niemal każdy dialog od pytania „Jak tam twoje życie płciowe?” Wariactwo? Jak najbardziej. Lecz: w tym wariactwie jest metoda. Oleg Diwow mieszając konwencje i budując opowieść o załodze „Skoczka” z okruchów wiedzy, jaką każdy czytelnik SF zapoznany z klasyką gatunku posiada, daje w efekcie dzieło nietuzinkowe, jak proza Vonneguta zabawne i wcale przy tym nie pozbawione momentów pełnych powagi. W pierwszej części, „Nad Ziemią”, tej powagi nie jest tak wiele, ale już w tomie drugim, „Poza Ziemią” więcej mówi się o polityce i problemach związanych nie tylko z samogonem, tampaxami i niewyżyciem płciowym. Chociaż przez długi czas nierozwikłany zostaje problem: kto na dnie basenu w sekcji rekreacyjnej namalował wielkiego fallusa? Nie wszystkie problemy udaje się niezwykłej załodze rozwikłać. Na koniec jednak, jak przystało na dzieło aspirujące do miana klasycznego… Nie, nie zdradzę wam zakończenia. Sięgnijcie po „Najlpeszą załogę słonecznego” i sami sprawdźcie, co tam się jeszcze działo.
Oleg Diwow, „Najlepsza załoga słonecznego” (t.1-2), przeł. Eugeniusz Dębski, Fabryka Słów, Lublin 2007.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.