Ponieważ umysł może być łatwowierny, ale zupełnym frajerem nie jest.
Daniel Gilbert
1.
Myślenie o własnym szczęściu zdaje się być nie tylko przyjemne, ale i łatwe. „W rzeczy samej – Daniel Gilbert z miejsca stawia tę łatwość pod znakiem zapytania – prawie za każdym razem, kiedy czegoś c h c e m y – awansu, małżeństwa, samochodu, cheeseburgera – spodziewamy się, że gdy to osiągniemy, osoba o naszych odciskach palców będzie za sekundę, minutę, dwa dni czy dekadę zadowolona ze świata, który po nas odziedziczyła, i zbierając plon naszych przenikliwych decyzji inwestycyjnych oraz dietetycznego reżimu, doceni nasze poświęcenie.” Niestety, rzadko jesteśmy zadowoleni z decyzji, jakie podjęliśmy w przeszłości. Ba, niekiedy – i wcale nie rzadko – okazujemy wręcz odrazę do niektórych decyzji z przeszłości. „Jak to możliwe? – pyta Gilbert. – Przecież powinniśmy dobrze znać gusta, upodobania, potrzeby i pragnienia ludzi, którymi będziemy za rok – albo przynajmniej dzisiejszego popołudnia. (…) w takim razie dlaczego kończy się to koniecznością posiadania strychu i życiorysem pełnym epizodów, które nam wydawały się konieczne, a które oni [nasze przyszłe „ja” – przyp. J.W.] uważają za bolesne, zawstydzające lub zbędne?” Właśnie: jak to możliwe? By przybliżyć nam kulisy tej sprawy Daniel Gilbert sięga do własnego dzieciństwa i opowiada historię książki o złudzeniach optycznych, która fascynowała go. Opowieść ta pozwala na wyprowadzenie pierwszego wniosku: tak, jak dajemy się oszukać iluzji optycznej, tak samo dajemy się wprowadzić w błąd, kiedy myślimy o przyszłym naszym szczęściu. „Błędy, jakie popełniamy, kiedy próbujemy sobie wyobrazić naszą przyszłość – stwierdza Gilbert – również są standardowe, podlegają tym samym prawom i pozwalają się systematyzować. One także posiadają matrycę, która jest dla nas źródłem wiedzy o możliwościach i ograniczeniach naszej zdolności przewidywania, podobnie jak złudzenia optyczne mówią nam o możliwościach i ograniczeniach ludzkiego wzroku. I o tym właśnie jest ta książka. Pomimo trzeciego słowa w tytule, nie jest ona instrukcją obsługi z praktycznymi opisami czynności, które należy wykonać, żeby być szczęśliwym.” Takie dzieła to, ironizuje Gilbert, „dwa regały dalej”. I jeśli już z takiego poradnika skorzystasz, a potem wciąż będziesz tak samo nieszczęśliwy, możesz wrócić do „Na tropach szczęścia”, które pomoże ci zrozumieć, co się stało i jak do tego doszło.
2.
Proszę mi wierzyć: książka Gilberta nie jest poradnikiem. Nie jest nawet pracą z zakresu psychologii pozytywnej, jak dzieła Seligmana, Dienera czy Lubomirsky. Gilbert postanowił ze skrajną nieufnością przyjrzeć się pracy naszego mózgu, tego, jak go nazywa „pulpeta między uszami” i bezceremonialnie opisać to, „co nauka ma nam do powiedzenia o tym, w jaki sposób i jak trafnie ludzki umysł potrafi wyobrazić sobie swoją przyszłość, oraz w jaki sposób i jak trafnie umie on przewidzieć, która z wersji przyszłości spodoba mu się najbardziej.” Gilbert pisze o, jak to nazywa, zagadce, „nad którą przez ostatnie dwa tysiąclecia zastanawiało się wielu myślicieli”, nie po drodze mu jednak z nimi. I choć finalnie daje pewne wskazówki, „Na tropach szczęścia” jest w gruncie rzeczy dla tych, którzy w osiągnięcie życiowej satysfakcji nie wierzą. Lub wierzą w stopniu znikomym.
3.
Część pierwsza pracy Gilberta ma tytuł „Antycypacja”. „Najwspanialszym osiągnięciem ludzkiego umysłu – pisze tu Gilbert – jest jego zdolność do wyobrażania sobie przedmiotów i zdarzeń, które nie istnieją w rzeczywistości, i to właśnie ta zdolność pozwala nam myśleć o przyszłości.” Ale co to w ogóle znaczy „tworzyć przyszłość”? W momencie zadania tego pytania zaczyna się poważny problem, skoro dziś, po serii eksperymentów i badań, wiadomo już, że zamiast mówić, że mózg przewiduje, powinniśmy mówić raczej, że on tylko odgaduje następstwa. „Każdy umysł karmiony regularnie filmami noir i tanimi powieściami detektywistycznymi – pisze Gilbert, dowodząc tezy o odgadywaniu następstw – spodziewa się rzeczownika „Noc” po frazie „Była ciemna burzowa”, tak więc, gdy go napotka, jest znakomicie przygotowany na to, aby go przyswoić. Tak długo, jak twój umysł trafnie odgaduje kolejne wyrazy, żeglujesz spokojnie od lewej do prawej, zmieniając czarne robaczki druku w pojęcia, krajobrazy, bohaterów i idee, błogo nieświadom tego, że twój odgadujący następstwo umysł z fantastyczną szybkością przewiduje bezpośrednią przyszłość zdania. Dopiero wówczas, kiedy twój umysł popełnia błąd, niespodziewanie czujesz się awokado. to znaczy zaskoczony. Zrozumiałeś, Czytelniku?” Zdziwieni? A to nie wszystko. Na kolejnych stronach Gilbert pisze więcej o zaskoczeniu i eksperymentach z nim związanych. Pojawia się też twierdzenie: „Nasze umysły zostały stworzone do zgadywania następstwa – i tak też funkcjonują. (…) Zarówno szybkość, jak i precyzja, z jaką przewidywania te są czynione, to cos nadzwyczajnego; trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby nasze umysły tego zaniechały, pozostawiając nas nagle „w wiecznym teraz” i niezdolnych do zrobienia następnego kroku.” W tym miejscu Daniel Gilbert mówi cos wręcz przeciwnego do nauk mistrzów zen. Dla których najbardziej pożądany stan to bycie „w wiecznym teraz.” Potem Gilbet pisze o ewolucji mózgu, przywołuje znany przypadek Phineasa Gage’a, krążąc cały czas wokół problematyki spokoju i szczęścia. Jak łączą się te zagadnienia? Prosto. Pisze Gilbert: „Ta para spostrzeżeń – ze zniszczenie pewnych obszarów płata czołowego może spowodować, iż pacjenci odzyskają spokój, lecz że ten zabieg może ich jednocześnie pozbawić umiejętności planowania – łączy się ze sobą, prowadząc nas do jednego wniosku. Jakie pojęcie może skojarzyć l ę k z p la n o w a n i e m? Oczywiście, i lek i planowanie wiążą się bezpośrednio z myśleniem o przyszłości.”
4.
„Wieczne teraz – cóż za pobudzający wyobraźnię koncept. Jak dziwaczne i nierzeczywiste musi być odbywanie wyroku dożywocia w więzieniu chwili obecnej, w pułapce wiecznotrwałej teraźniejszości, w świecie bez końca, w czasie bez „później”. Podobne życie jest dla większości z nas tak trudne do wyobrażenia, tak obce naszemu doświadczeniu, że ulegamy pokusie, aby odrzucić je jako aberrację (…). Tymczasem prawda jest taka, że ta dziwaczna egzystencja stanowi regułę, od której to my jesteśmy wyjątkiem.” Jak do tego doszło? Jakieś, jak pisze Gilbert, „dwa lub trzy miliony lat temu nasi przodkowie podjęli wielką ucieczkę od „tu i teraz”, korzystając ze środka lokomocji, jaki zaoferowała im wysoko wyspecjalizowana, pofałdowana i delikatna masa połączonych szarych komórek.” To nasz płat czołowy jest „wehikułem czasu, który pozwala każdemu z nas opuścić teraźniejszość i doświadczyć przyszłości jeszcze przed jej nastaniem.” Tutaj następuje dygresja o książce „pewnego profesora” pt. „Be Here Now” i medytacji: „Nie myśleć o przyszłości – pisze Gilbert – to przekonać nasze płaty czołowe, żeby zaprzestały tego, do czego zostały stworzone (…).” Trudno się przy tym dziwić, że płaty czołowe opierają się tak, jak opierałoby się serce, gdyby zakazać mu skurczów i rozkurczów. Poza tym, trzeba pamiętać, że „naukowcy doszli do wniosku, że około dwunastu procent naszych codziennych myśli krąży wokół przyszłości.” A to znaczy, że „w dosyć wymiernym sensie jesteśmy wszyscy obywatelami jutra – w niepełnym wymiarze godzin.” No dobrze. Dlaczego jednak – pyta Gilbert – „nie możemy być po prostu tu i teraz? Jak to możliwe, że przerasta nas coś, z czym bez problemu radzą sobie złote rybki? Dlaczego nasze umysły uparcie obstają przy tym, żeby wybiegać myślą naprzód, skoro tu i teraz jest jeszcze tyle rzeczy do przemyślenia?” Jedna (i najważniejsza, jak się potem okaże) odpowiedź brzmi: myślenie o przyszłości może być przyjemne. Druga odpowiedź wynika z pierwszej: myślenie o przyszłości pozwala myśleć, że mamy nad przyszłością kontrolę (i to jest przyjemne). A sprawowanie kontroli nad wydarzeniami jest marzeniem niemal każdego z nas. Wiadomo też, że „poczucie sprawowania kontroli – zarówno rzeczywistej, jak iluzorycznej – jest jednym ze źródeł zdrowia psychicznego człowieka.” Biorąc te odkrycia pod uwagę, Daniel Gilbert przedstawia swoją ocenę gatunku ludzkiego, pisząc: „Jesteśmy małpami, które nauczyły się patrzeć w przyszłość, gdyż ta umiejętność pozwala nam rozejrzeć się pośród losów, które mogą nas spotkać, i zdecydować się na najkorzystniejszy.” Żadne inne zwierzę, z tego co wiemy, nie ma takiej umiejętności. I byłoby to bardzo przyjemne i moglibyśmy szczycić się tym, jak znakomicie umiemy patrzeć w przyszłość, gdybyśmy tylko faktycznie robili to znakomicie. Niestety, wyciągając wnioski z badań, Gilbert nie pozostawia złudzeń: „Upieramy się przy tym dzierżyć ster naszych łodzi, gdyż sądzimy, że dobrze wiemy, dokąd powinniśmy płynąć, tymczasem prawda jest taka, że w znacznej mierze żeglujemy na próżno (…), ponieważ przyszłość różni się zasadniczo od obrazu, który widać przez futuroskop.” Tak, jak doświadczamy złudzeń optycznych, tak też – pisze Gilbert – „ulegamy iluzji przewidywania – a wszystkie trzy typy złudzeń tłumaczą te same podstawowe zasady psychologii człowieka.” Czy można temu zaradzić?
5.
Plan Gilberta wygląda następująco. W części drugiej, pt. „Subiektywność”, zajmuje się nauką o szczęściu. A konkretnie zastanawia się, „czy kiedykolwiek uzyskamy rzetelne, naukowe odpowiedzi na pytania o coś tak eterycznego jak uczucie?” Głównym tematem tej książki są, jak je nazywa Gilbert, trzy usterki, odpowiedzialne za powstawanie iluzji przewidywania. W części trzeciej, pt. „Realizm”, Gilbert opisuje pierwszą wadę: brak sceptycyzmu wobec wytworów wyobraźni przewidującej przyszłość. W kolejnej części – rozdział „Prezentyzm – jest o wadzie drugiej, jaką jest brak wyobraźni w wytworach wyobraźni, wynikający z tego, że wyobraźnia nasze wizje przyszłości sztukuje kawałkami uczuć wziętymi z teraźniejszości. W części piątej, pt. „Racjonalizacja”, dochodzi do rozprawy z wadą trzecią, tj. kłopotami z racjonalną oceną naszego stanu w przyszłości prognozowanej przez wyobraźnię. Książkę kończy rozdział „Korygowalność”, zawierający receptę na złudzenia – niestety, nie dla wszystkich łatwą do zastosowania.
6.
W części drugiej, zatytułowanej „Subiektywność” Gilbert przygląda się pojęciu szczęścia. Szczęście, pisze, jest „słowem, którego możemy użyć do oznaczenia wszystkiego, co nam się żywnie podoba.” Co więcej: „Ktoś, kto babrze się w tym bagnie wystarczająco długo, zauważa w końcu, że przeważająca większość sporów o to, czym tak naprawdę jest szczęście, to spory o semantykę, dotyczące kwestii, czy dany wyraz może być używany do wskazywania na to czy inne zjawisko, a nie spory naukowe czy filozoficzne o naturę tego czy tamtego zjawiska.” Dlatego też, jak wiemy: „Wyraz „szczęście” jest używany do oznaczania przynajmniej trzech powiązanych ze sobą zjawisk, nazwijmy je umownie szczęściem emocjonalnym [emotional happiness], szczęściem moralnym [moral happiness] i szczęściem retorycznym [judgmental happiness].” Szczęście emocjonalne jest, pisze Gilbert, podstawowym pojęciem w tej triadzie, niestety, jest ono doznaniem i jako takie może być opisywane jedynie w przybliżeniu. W tym miejscu Gilbert czuje potrzebę przedstawienia pokrótce historii koncepcji szczęścia i zabiera czytelników w podróż od starożytnej Grecji po Wiedeń Freuda. Konkluzja, jaką wyciąga z tej poplątanej opowieści, jaką jest historia idei szczęścia, brzmi: „Szczęście odnosi się do sfery uczuć, cnota odnosi się do działań, które to działania mogą wywoływać uczucie szczęścia. Ale nie zawsze i nie tylko one.” Uporanie się z problemami historycznymi pozwala Gilbertowi przejść do ulubionego zajęcia, czyli prezentowania eksperymentów wskazujących na to, jak myląca jest praca ludzkiego mózgu, tego samego, którym mielibyśmy kierować się w naszej drodze do szczęścia. Sztuczki z kartami, opowieści o iluzjonistach, eksperymenty, wykresy i anegdoty – wszystko to prowadzi do istotnego w tym miejscu stwierdzenia: „Nasze doznania natychmiast stają się częścią soczewek, przez które patrzymy na całą naszą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość – i jak wszystkie soczewki kształtują i zniekształcają to, co widzimy.” Zdobyczą tego rozdziału jest Koncepcja rozciągniętego doświadczenia, o której tak pisze Gilbert: „Rozciąganie doświadczenia to sformułowanie dość dziwaczne, ale sam koncept dziwaczny wcale nie jest. Bardzo często o osobach, które na przekór swojej niedającej się pozazdrościć sytuacji życiowej twierdzą, że są szczęśliwe, mówimy, że „tylko im się tak wydaje, bo nie wiedzą, co tracą”. Zgoda; i o to właśnie chodzi. To, ze nie wiemy, co nas w życiu omija, może oznaczać, ze jesteśmy naprawdę szczęśliwi w warunkach, które nie pozwalałyby nam na cieszenie się życiem, gdybyśmy doświadczyli tego, co nas omija. Nie znaczy to bynajmniej, że ci, którzy nie wiedzą, co tracą, są mniej szczęśliwi niż ci, którzy to mają.” To prowadzi do jeszcze jednego wniosku: szczęście jest zawsze subiektywne, jest szczęściem kogoś, czyli – jak mówi Gretchen Rubin – każdy ma swój Projekt Szczęście.
7.
Kolejny rozdział zaczyna się od przypomnienia, jak został zaprojektowany ludzki mózg. I trzeba wiedzieć, że najwyraźniej „ewolucja, stroniąc od ryzyka, zaprojektowała mózg w ten sposób, żeby w pierwszej kolejności odpowiadał na pytanie: „Co mam teraz zrobić?”, a dopiero potem na pytanie: „A co to w ogóle jest?” (…) Nasze mózgi – dodaje Gilbert – zostały zaprojektowane tak, żeby najpierw zdecydować, czy dany obiekt się liczy, a dopiero później decydować, czym on jest.” Co z tego wynika? Bez wątpienia to, że ludzie mogą mylić się – i faktycznie notorycznie mylą się – co do swoich uczuć. A jeśli weźmie się jeszcze pod uwagę, jak robi to Gilbert w dalszej części rozdziału, kłopot z rozróżnieniem między doznawaniem a świadomością, oraz chorobę taką jak aleksytymia, wydaje się prawdopodobne, że przynajmniej w niektórych przypadkach „można odczuwać szczęście, smutek, znudzenie czy ciekawość i nic o tym nie wiedzieć.” Jak widać, z rozdziału na rozdział wiemy dzięki Gilbertowi więcej o przeszkodach na drodze do szczęścia, a coraz słabiej widzimy, by szczęście w ogóle było możliwe. Wciągając do rozważań teorię wielkich liczb, która jako jedyna daje szansę na uśrednienie wyników doświadczeń w materii tak ulotnej jak prywatne doświadczenie szczęścia, Gilbert konkluduje: „Nauka o szczęściu wymaga od nas zabawy w prawdopodobieństwo, dlatego dane, które nam przedstawia, zawsze są obciążone pewnym ryzykiem błędu.”
8.
Główny problem zostaje określony w rozdziale „Widok z zewnątrz”. „Problem, który przed nami staje, jest trudny, ale i zbyt ważny, żeby go zignorować: dlaczego tak często się mylimy, prognozując, co uszczęśliwi nas w przyszłości? Nauka udziela na to pytanie kilku intrygujących odpowiedzi.” I z tym pytaniem wkraczamy wraz z Gilbertem do części trzeciej zatytułowanej „Realizm”. W tym miejscu badacz wyjawia „niechlubny mały sekret twojego umysłu”, sztuczkę, na którą każdy daje się złapać w każdej chwili: „ten sam mankament, który jest odpowiedzialny za błędne zapamiętywanie przeszłości i błędne postrzeganie teraźniejszości, odpowiada także za błędne projektowanie przyszłości.” Jaka to sztuczka? Najbanalniejsza z możliwych: oszustwo. A wszystko dlatego, że „kunsztowne arrasy naszych doznań nie są przechowywane w pamięci – przynajmniej nie w całości.” Doznania są redukowane „do paru nitek o znaczeniu zasadniczym”, a kiedy chcemy je przywołać „nasze umysły w pospiechu tkają arras na nowo, fabrykując – a nie odtwarzając – większą część informacji, którą uznajemy za zapamiętaną.” Potem, cóż, nic dziwnego, że „ulegamy złudzeniu, iż całą informację mieliśmy w głowie przez cały czas.” Wniosek – po licznych eksperymentach potwierdzających stwierdzenia Gilberta – jest oczywisty: „ludzki mózg jest bardzo dobrym narządem, lecz bardzo złym czarownikiem”, to znaczy: wierzyć naszym zmysłom, a zwłaszcza temu, jak pracuje umysł, który non stop wypełnia luki pamięciowe czy percepcyjne, nie powinniśmy. W tym miejscu Gilbert odwołuje się do Kanta i jego przewrotu w filozofii, dającego sprowadzić się do stwierdzenia: „Postrzeżenia są portretami, a nie fotografiami: ich forma zdradza rękę artysty w dokładnie takim samym stopniu, w jakim odzwierciedla obiekty portretowane.” Psycholog George Miller miał rację, pisząc: „Szczytowym osiągnięciem intelektualnym umysłu jest świat rzeczywisty”. A my nigdy nie zdajemy sobie sprawy, że „obcujemy z interpretacją. Zamiast tego odnosimy wrażenie, jakbyśmy siedzieli sobie wygodnie we wnętrzu naszych głów i wyglądali na zewnątrz przez czyste szyby naszych oczu, oglądając świat takim, jaki naprawdę jest. Mamy skłonność do zapominania, że ludzki umysł to utalentowany szarlatan, który tka arrasy pamięci i percepcji z tak urzekającą dbałością o szczegół, iż rzadko odkrywamy ich nieautentyczność.” Jest to naprawdę, jak podsumowuje Gilbert, „świetnie zorganizowany szwindel”. Jak to się ma do szczęścia? „Rzecz w tym – pisze Gilbert – że kiedy wyobrażamy sobie przyszłość, często robimy to w plamce ślepej oczu naszej duszy. Skłonność ta może skutkować błędnymi prognozami przyszłości, których emocjonalne konsekwencje darmo będziemy próbowali właściwie ocenić.” I jeśli chodzi konkretnie o szczęście to: „Twój błąd polega na tym, że wyobraziłeś sobie rzeczy, których nie wiedziałeś – przecież do tego właśnie służy wyobraźnia. Błędem było bezrefleksyjne uznanie rzeczy, które sobie wyobraziłeś, za wierne reprezentacje faktów.” Wszyscy jesteśmy, używając sformułowania z „Czarnoksiężnika z OZ”, „kiepskimi czarownikami”: „nasze umysły nabierają nas na sztuczkę z wypełnianiem luk, nie potrafimy ustrzec się przed myśleniem, że przyszłość uwzględni szczegóły, które sobie wyobraziliśmy”, a dodatkowo trzeba nam wiedzieć, że „szczegóły, które nasz umysł dodaje, sprawiają jednak znacznie mniej kłopotów niż szczegóły, które opuszcza.” Opuszczaniu temu poświęcony jest cały rozdział, złożony głównie z opisów eksperymentów dowodzących tezy.
9.
„Jak się okazuje – pisze Gilbert w rozdziale „Przyszłość to teraz” – kiedy umysł łata dziury w swoich konceptualizacjach „wczoraj” i „jutro”, ma zwyczaj używać materiału o nazwie „dziś”.” I skłonność ta ujawnia się szczególnie wyraźnie wówczas, gdy wspominamy emocje. Pisze Gilbert: „Jeśli przeszłość jest podziurawioną ścianą, przyszłość jest dziurą bez żadnych ścian. Pamięć korzysta ze sztuczki z wypełnianiem luk, podczas gdy wyobraźnia jest sztuczką z wypełnianiem luk; teraźniejszość lekko ubarwia nasze wersje przeszłości, zaś wyobrażone przez nas wersje przyszłości farbuje dokładnie na swój kolor. Mówiąc prościej, większość z nas ma poważny problem z wyobrażeniem sobie jutra, które będzie całkowicie różne od dziś, a szczególnie trudno przychodzi nam wyobrażenie sobie, że kiedykolwiek będziemy myśleli, pragnęli i odczuwali inaczej niż teraz.” Nie wierzycie? To pomyślcie, ile osób robi sobie tatuaż będąc przekonanym, że zawsze będą go chcieli; ilu ludzi decyduje się na zrobienie lub nie zrobienie czegoś, będąc święcie przekonanym, że nigdy nie pożałują decyzji, której żałują po tygodniu, miesiącu lub latach. Składamy absurdalne przysięgi i w momencie, kiedy je wygłaszamy, wierzymy, że nic się nie zmieni i zechcemy ich dotrzymać – przysięga małżeńska nie jest najgorszym przykładem tego procederu. Do tego dochodzi fakt, że ten sam „obszar mózgu, który uaktywnia się, kiedy badasz różne obiekty oczami – fragment kory czuciowej, nazywany korą wzrokową – staje się aktywny także wtedy, kiedy oglądasz obrazy myślowe oczyma duszy. Podobnie dzieje się z innymi zmysłami.” Co to konkretnie znaczy? Otóż ni mniej ni więcej znaczy to tyle, że „procesy wyobrażeniowe, które pozwalają nam uzmysłowić sobie, jak wygląda pingwin, nawet gdy jesteśmy zamknięci w szafie, to te same procesy, które pozwalają nam uzmysłowić sobie, jak będzie wyglądała przyszłość, kiedy jesteśmy zamknięci w teraźniejszości.” Na szczęście umysł kieruje się jedną zasadą nadrzędną, która brzmi: „Rzeczywistość przede wszystkim”. Pisze Gilbert: „Gdyby twój umysł, Czytelniku, nie kierował się dewizą „Rzeczywistość przede wszystkim”, przejeżdżałbyś na czerwonym świetle, jeśli akurat zdarzyłoby ci się pomyśleć o zielonym. Ta sama polityka umysłu, która utrudnia nam wyobrażenie sobie pingwinów, kiedy patrzymy na strusie, udaremnia też wyobrażenie sobie pożądania, gdy odczuwamy wstręt, czułości, kiedy czujemy złość, czy głodu, gdy jesteśmy najedzeni.” Niestety, z której strony nie patrzeć, wychodzi na to, że: „Zakładamy, że to, co czujemy, kiedy wyobrażamy sobie przyszłość, będzie tym, co będziemy czuli, gdy przyszłość stanie się teraźniejszością, ale prawda jest taka, że to, co czujemy, kiedy wyobrażamy sobie przyszłość, często jest reakcją na to, co się dzieje w teraźniejszości.” Jak to się dzieje? Jak dochodzi do tak groteskowych pomyłek? „Odpowiedź brzmi: mamy skłonność do wyobrażania sobie, jakbyśmy się czuli, gdyby te zdarzenia nastąpiły teraz, po czym bierzemy poprawkę na to, że teraz i później nie są dokładnie tym samym.” Niestety, „punkty wyjścia mają olbrzymi wpływ na określanie punktów dojścia”.
10.
„Od dobrych stu lat z okładem – pisze Gilbert w rozdziale Raj ocukrzony” – psychologowie zakładają, że tragedie takie, jak śmierć ukochanej osoby lub stanie się ofiarą okrutnej zbrodni muszą wywierać olbrzymi, druzgoczący i długotrwały wpływ na ludzi, których spotkały. (…) Jednak wyniki najnowszych badań wskazują, że to powszechne przekonanie jest błędne, a brak żalu po stracie jest czymś zupełnie normalnym – mimo że psychologowie przez stulecie robili z nas mimozy, okazuje się, że w obliczu traumy większość ludzi jest wyjątkowo wytrzymała.” Jak to ujęli cytowani przez Gilberta naukowcy: „Odporność jest niejednokrotnie najpowszechniej obserwowanym śladem postawienia jednostki w sytuacji potencjalnie traumatycznej”. Gilbert wyraża tę samą myśl po swojemu: „fakty są takie, że większość ludzi radzi sobie sakramencko dobrze, kiedy sprawy przybierają sakramencko zły obrót.” Czy to znaczy, że trauma jako taka nie istnieje? Nie, warto jednak zrewidować swoje widzenie traumy jako czegoś nieskończenie groźnego. „To prawda – pisze Gilbert – że niepomyślne wydarzenia odbijają się na naszej psychice, ale zwykle w nie tak dużym stopniu i nie przez tak długi czas, jakbyśmy się tego spodziewali.” Wygląda przy tym na to, że ludzie „bezkrytycznie wyznają idee Panglosjańskie”, czyli jak Pangloss, filozof ośmieszony przez Woltera w „Kandydzie”, „wykazują niesłychaną inwencję w wynajdywaniu interpretacji najlepszych z możliwych”. Czemu więc – pyta Gilbert – nie chodzimy „promienni, szczerząc się głupio od ucha do ucha i dziękując Bogu za cuda, jakimi są hemoroidy i teściowie?” Odpowiedź już znacie: „Ponieważ umysł może być łatwowierny, ale zupełnym frajerem nie jest. To jaki świat jest naprawdę, to jedno, to, jaki chcielibyśmy, żeby był, to co innego, a nasze doznanie świata – sposób, w jaki go postrzegamy, zapamiętujemy i wyobrażamy sobie – to połączenie brutalnej rzeczywistości i podnoszącej na duchu iluzji. Gdybyśmy mieli doznawać świata takim, jaki naprawdę jest, bylibyśmy zbyt przygnębieni, żeby rano podnieść się z łóżka, ale gdybyśmy mieli doznawać świata takim, jakim chcielibyśmy, żeby był, bylibyśmy zbyt oszołomieni, żeby trafić we własne kapcie. Możemy patrzeć na świat przez różowe okulary, lecz różowe okulary nie są ani całkowicie nieprzejrzyste, ani całkowicie przepuszczalne dla światła.” To proste, kiedy już zrozumiemy: „Nie dalibyśmy sobie rady bez rzeczywistości, nie poradzilibyśmy sobie bez iluzji. Każda z nich służy określonemu celowi, każda wyznacza granice wpływów drugiej, a nasze doznanie świata jest mistrzowskim kompromisem, wynegocjowanym przez te dwie zawzięte przeciwniczki.” Czy więc naprawdę jest tak, że wyznajemy wszyscy idee Panglossa? Gilbert stawia w tym miejscu inną tezę: „Zamiast więc sadzić, ze ludzie bezkrytycznie wyznają idee Panglossa, możemy uznać, iż mają psychiczny układ odpornościowy, który chroni umysł przed nieszczęściem na bardzo podobnej zasadzie, jak fizyczny układ odpornościowy chroni organizm przed chorobą.” Porównanie jest o tyle dobre, że oba układy muszą znaleźć równowagę między konkurencyjnymi potrzebami: potrzebą rozpoznania i unieszkodliwienia zagrożenia (np. wirusów w przypadku fizycznego układu odpornościowego, czy „wirusów umysłu” w rodzaju zdań „Jestem do niczego”), oraz potrzebą rozpoznania i chronienia zdrowych elementów organizmu (np. przeciwciał albo zdrowych myśli pozytywnych). Psychiczny układ odpornościowy – twierdzi Gilbert – nie może chronić nas nazbyt dobrze, podsycając błędne, narcystyczne przekonania, jakie moglibyśmy mieć na własny temat, ale nie może też dopuścić, by zmogła nas depresja i przytłoczyło myślenie pesymistyczne. „Sprawny psychiczny układ odpornościowy musi znaleźć równowagę, która pozwoli nam czuć się wystarczająco dobrze, żeby poradzić sobie z sytuacją, a jednocześnie na tyle źle, żeby próbować ją zmienić (…). Musimy mieć jakąś obronę – a nie zajmować pozycje obronne – toteż nasze umysły automatycznie spoglądają na jasną stronę życia, domagając się jednocześnie, żeby ten ogląd możliwie wiernie oddawał istotę rzeczy. (…) Nikt nie lubi czuć się nabierany, nawet jeśli to przyjemne uczucie. Żeby zachować stan kruchej równowagi pomiędzy rzeczywistością a złudzeniem, w naszych doznaniach poszukujemy jasnych stron, ale pozwalamy sobie je uwzględnić tylko wówczas, kiedy wyglądają wiarygodnie.” Pytanie tylko, „co sprawia, że dany pogląd sprawia wiarygodne wrażenie?” Pytanie to ważne jest o tyle, o ile, jak wykazują eksperymenty i badania, o których wspomina Gilbert, „owszem, żyjemy na granicy brutalnej rzeczywistości i pokrzepiającej iluzji, ale większość z nas ma poważne kłopoty z podaniem własnego adresu.” Intuicyjnie zresztą każdy zdaje sobie chyba sprawę, że „ludzie są zwykle nieświadomi powodów, dla których postępują tak, jak postępują, lecz spytani o powód, łatwo go znajdują”. Główna korzyść – podsumowuje Gilbert ten niewesoły wątek – z tej naszej nieświadomej żonglerki faktami jest taka, że to działa. Koszt jest ten, że żonglowanie faktami każe nam, jak to nazywa Gilbert, samych siebie trzymać na dystans.
11.
Gilbert nie przestaje dziwić się ludziom. Pisze: „Jesteśmy bardziej skłonni budować pozytywne i wiarygodne interpretacje działań niż braku działań, doznań bolesnych niż irytujących, nieprzyjemnych sytuacji, których nie można uniknąć niż tych, którym można zapobiec. A jednak rzadko wybieramy akcję zamiast braku akcji, cierpienie zamiast irytacji, kompromis zamiast wolności.” Przedziwnym jesteśmy mechanizmem. I czy możemy zaradzić kłopotom z prognozowaniem przyszłości? Gilbert twierdzi, że tak i poświęca temu zagadnieniu rozdział ostatni, pt. „Korygowalność”, przyznając jednak, że na podane lekarstwo decydujemy się, jak mówią statystyki, „raczej rzadko”. Zanim jednak o tym lekarstwei, zreasumujmy. Nasze wspomnienia robią się pod wpływem: 1) niezwykłych przypadków (te zapamiętujemy najlepiej); 2) zakończeń (rzutujących na całość wspomnienia); 3) teorii na temat tego, jak musielibyśmy czuć się niegdyś. Wniosek? Nasza zdolność wynoszenia nauki z własnego doświadczenia jest naprawdę bardzo ograniczona. No dobrze, powie ktoś, lecz co w takim razie robić. Jakie decyzje mamy podjąć i dlaczego akurat te? Daniel Gilbert udziela na to pytanie odpowiedzi zaskakującej: „Jeśli – tak jak ja – wierzysz, czytelniku, że ludzie na ogół potrafią odpowiedzieć, jak się czują w momencie, kiedy ich o to pytamy, jedynym sposobem poczynienia prognoz na temat naszej emocjonalnej przyszłości jest znalezienie osoby, która właśnie przeżywa doświadczenie, które my planujemy, i zapytanie jej, jak się czuje. Zamiast wspominać doświadczenia przeszłe, żeby symulować doświadczenia przyszłe, może powinniśmy po prostu poprosić innych ludzi, żeby dokonali introspekcji?” Gilbert nie jest naiwny i wie, że większość odrzuci tak radykalnie proste rozwiązanie problemu prognozowania. A odrzucenie to poparte będzie, jak go nazywa, mitem linii papilarnych, przekonaniem, że jesteśmy tak wyjątkowi, iż nikt nie ma szansy powiedzieć nam czegoś o nas – i to w przyszłości. Obiekcje te jednak łatwo zbić i Gilbert robi to z gracją w dwóch ruchach. Po pierwsze, serwując zestaw eksperymentów i opisów badań dowodzi, że „doświadczenie przypadkowo wybranej jednostki może czasem stanowić lepszą podstawę do przewidywania twoich przyszłych doświadczeń”, a chwilę później tłumaczy, „dlaczego wydaje się to nam – bo i mnie także – takie trudne do przyjęcia”. By to wyjaśnić, potrzeba krótkiego resumè. Pamiętamy, że wyobraźnia ma trzy mankamenty. Pierwszą jest skłonność do wypełniania luk i opuszczania różnych elementów bez porozumienia z nami. Drugą usterką wyobraźni jest jej skłonność do przenoszenia teraźniejszości w przyszłość. Trzecim niedostatkiem jest niezdolność wyobraźni „do zdania sobie sprawy z tego, ze kiedy dane wydarzenia rzeczywiście nastąpią, będą wyglądały inaczej – a szczególnie, że wydarzenia przykre będą się przedstawiały dużo korzystniej”. Biorąc to wszystko pod uwagę, powinniśmy częściej opierać się na doświadczeniach innych ludzi, zamiast fantazjować o tym, jak sami się poczujemy, kiedy zrobimy coś, co ci ludzie akurat robią. Niestety: „Nasze fałszywe przeświadczenie o odmienności i wyjątkowości każdej jednostki ludzkiej jest głównym powodem, dla którego odrzucamy możliwość wykorzystania innych jako substytutów. (…) Na ironię zakrawa fakt, że substytucja jest prostym i skutecznym sposobem przewidywania naszych przyszłych uczuć, ale ponieważ nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteśmy wszyscy do siebie podobni, odrzucamy tę wiarygodną metodę i zawierzamy naszej wyobraźni, chociaż może być niedoskonała i zawodna. (… Największa ironia kryje się w tym, że informacje, których potrzebujemy do trafnego przewidywania naszych przyszłych odczuć, mamy tuż pod nosem, ale najwyraźniej nie potrafimy rozpoznać ich po zapachu. Przywiązywanie wagi do tego, co ludzie mówią na temat swoich przekonań o istocie szczęścia, nie zawsze ma sens, ale całkiem rozsądnie jest obserwować, jak szczęśliwi się czują w danych okolicznościach. Niestety, myślimy o sobie jako o jednostkach wyjątkowych – umysłach niepodobnych do żadnych innych – i dlatego zwykle odrzucamy lekcję, jaką mogą nam dać doznania emocjonalne innych ludzi.”
12.
To już wszystko? Do tego sprowadza się mądrość Daniela Gilberta? Powinniśmy mniej myśleć o swojej wyjątkowości i uważniej słuchać ludzi takich jak my? Na tym kończy się ostatni rozdział „Na tropie szczęścia”. Ale jest jeszcze „Posłowie”. Przywołuje w nim Gilbert postać holenderskiego uczonego, Daniela Bernoulli, który w roku 1738 oświadczył, że zna odpowiedź na pytanie, jak powinniśmy dokonywać życiowych wyborów. „Bernoulli stwierdził, że roztropność danej decyzji – pisze Gilbert – można obliczyć, mnożąc prawdopodobieństwo tego, iż decyzja zapewni nam to, czego pragniemy, przez użyteczność [utility] tego, czego pragniemy.” Kłopot w tym, że pod pojęciem użyteczności badacz rozumiał wartość pokrewną pożytkowi czy też zadowoleniu, lecz nie pozostawił ściślejszych definicji. Rozważając patent Holendra Gilbert zauważa, że przy odrobinie zacięcia istotnie, dałoby radę oszacować prawdopodobieństwo, czy dana decyzja da nam to, czego pragniemy. Haczyk w tym jednak, że „nie potrafimy tak łatwo określić, jak się będziemy czuli, kiedy to coś zdobędziemy. I o tym haczyku należy pamiętać zawsze. (Dygresja. O takich haczykach jest „W poszukiwaniu straconego czasu”, gdzie bohater, Marcel, zdobywa po kolei to, na czym mu zależało, po czym zaczyna sobie zdawać sprawę, że szczęścia mu to nie dało, jedynie warte wykorzystania w literaturze doświadczenie.) Tak czy inaczej, wzór Holendra pozwala Gilbertowi tak podsumować „Na tropach szczęścia”: „Bezlik zjawisk, których dotyczyła ta książka, to zaledwie cześć nie tak znów rzadkich wyjątków, które zmieniają wzór Bernoullego w piękną, lecz bezużyteczną abstrakcję. Owszem, powinniśmy podejmować decyzje, przemnożywszy prawdopodobieństwo przez użyteczność, jak to jednak zrobić, skoro nie umiemy oszacować użyteczności z wyprzedzeniem?” Co w takim razie nam pozostaje? Konkluzja Gilberta podszyta jest melancholią. „Pozbawieni wzoru na przewidywanie użyteczności – pisze badacz – chętnie robimy użytek z umiejętności właściwej tylko naszemu gatunkowi: wyobrażamy sobie. Nasze umysły mają zupełnie niezwykłą zdolność, która pozwala nam przenosić się myślą w przyszłość, a następnie zadawać sobie pytanie, jak nam tam jest.” Bez matematycznej precyzji, bez szansy na doskonałość – mamy jedynie to. Na szczęście, coraz lepiej możemy ocenić przeszkody na drodze do szczęścia i temu w znacznym stopniu służy książka Gilberta.
Daniel Gilbert, „Na tropie szczęścia”. Przeł. Ewa Rajewska, Media Rodzina, Poznań 2007.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.