Jakub Winiarski: Na początku chciałbym podziękować, że znalazła Pani czas, by odpowiedzieć na te kilka pytań. Pierwsze nie będzie, myślę, zaskakujące: dlaczego norweski? Jak to się stało, że została Pani tłumaczką z tego akurat języka?
Iwona Zimnicka: Już w liceum fascynowała mnie Skandynawia, czytałam książki z wydawanej wówczas przez Wydawnictwo Poznańskie serii „Literatura skandynawska”. Po maturze postanowiłam wyjechać z Warszawy na studia do Poznania, bo tylko tam była filologia norweska. W tamtych czasach (lata 80.) nikt nie wierzył, że taki kierunek może zapewnić jakąkolwiek przyszłość zawodową, dlatego studentów przygotowano do nauczania języka angielskiego lub niemieckiego. Miałam jednak dużo szczęścia, bo czasy się zmieniły i wkrótce po skończeniu studiów udało mi się zacząć realizować marzenia o pracy tłumaczki literatury norweskiej i duńskiej.
J.W.: Fenomen „Mojej walki” Knausgaarda. Czy było dla Pani zaskoczeniem, że ta książka, ten cykl zyskał tylu czytelników? Jak Pani myśli, co zadecydowało o takim sukcesie autobiografii mało wcześniej znanego człowieka? Krótko mówiąc: jak, Pani zdaniem, on, Knausgaard, tego dokonał?
I.Z.: W Norwegii sukces „Mojej walki” łatwo jest tłumaczyć atmosferą skandalu, która towarzyszyła wydaniu pierwszego tomu. To mały kraj, w którym, jak się to mówi, wszyscy się znają. Bolesna szczerość Knausgaarda mocno zapiekła zarówno opisywaną rodzinę, jak i znajomych, ale każdy chciał to przeczytać. Ale gdyby właśnie taka sensacyjność była główną przyczyną sukcesu, książka nie zdobyłaby takiej popularności za granicą, bo przecież czytelnicy w Europie i w Ameryce czytają ją w zupełnie inny sposób, jak fikcję. Musi być w niej coś uniwersalnego, może właśnie ta bezlitosna szczerość autora ujmuje czytelników? Nie jestem krytykiem literackim i nie potrafię wypunktować przyczyn sukcesu tego cyklu, ale z całą pewnością mogę powiedzieć, że należy ich szukać w samym tekście, a nie w zabiegach marketingowych czy promocyjnych. Żadna z tłumaczonych przeze mnie książek (a było ich już sporo) nie wzbudziła takich autentycznych emocji u zwykłych czytelników. Dostaję maile m. in. z pytaniami o dalsze tomy, wydawnictwo podobno też, (staramy się nawet przyspieszyć terminy wydania kolejnych tomów), a na stosunkowo słabo rozreklamowane spotkanie z Knausgaardem przyszło – ku mojemu zaskoczeniu – naprawdę wielu ludzi, którzy już zdążyli „Moją walkę” przeczytać, i to uważnie. Czyli Knausgaard w coś trafił, wyczuł jakąś potrzebę, ludzie po prostu chcą go czytać.
J.W.: Kiedy czyta się Pani przekład, można dziwić się zapewnieniom Knausgaarda, w licznych wywiadach podkreślającego antyliterackość i „szorstkość” językową swojego projektu. Czy to znaczy, że Pani przekład jest w jakimś stopniu uładzony w stosunku do oryginału? Czy też może Karl Ove Knausgaard po prostu kokietuje czytelników i zwodzi, twierdząc, że w ogóle nie interesował go styl, w jakim to będzie napisane?
I.Z.: Zawsze w przekładzie staram się być jak najbliższa oryginału, chociaż czasami rzeczywiście trzeba trochę uładzić tekst, zlikwidować zbędne powtórzenia typu „który” i „był”, takie drobiazgi. (Norweski w znacznie większym stopniu powtórzenia dopuszcza.) Nie jest tak, że Knausgaarda w ogóle nie interesował styl, w jakim pisze, parę zabiegów zastosował bardzo świadomie, posługuje się językiem prostym, lecz wyważonym. Ale też i nie w stylu należy szukać wartości tego cyklu.
J.W.: Co było najtrudniejsze do przełożenia? Czy są jakieś miejsca „Mojej walki”, które wymagały szczególnego wysiłku z Pani strony?
I.Z.: Epitafia na początku pierwszego tomu. Knausgaard zdecydowanie nie jest poetą, ja też nie przekładam poezji. Miały być rymowane i śmieszne. Ale jak zrobić, żeby nie ośmieszały i autora, i mnie?
J.W.: Knausgaard mówił w jednym z wywiadów, że w swego rodzaju hołdzie dla „Dzienników” Gombrowicza myślał o zatytułowaniu swojego cyklu „Argentyna”. Czy zgłębiając oryginał „Min kampf” odnajduje Pani jakieś ślady tej Gombrowiczowskiej lektury, w stylu Knausgaarda, w kreowaniu sytuacji lub bohaterów?
I.Z.: Knausgaard w wielu wywiadach podkreśla swoje zafascynowanie Gombrowiczem. Twierdzi nawet, że „Moja walka” nie powstałaby bez lektury „Dzienników” Gombrowicza. Ale analiza śladów gombrowiczowskich w tym cyklu to zadanie dla krytyków literackich, nie dla mnie.
J.W.: Przeczytała już Pani wszystkie sześć tomów wydanych w Norwegii? Czego mogą spodziewać się czytelnicy w kolejnych odsłonach cyklu? Będą zaskoczenia?
I.Z.: Mam już wszystkie tomy. Na razie tylko je przeglądałam (i mogę jedynie powiedzieć, że największym zaskoczeniem była dla mnie objętość tomu 6 – 1200 stron!). Pracuję nad drugim. W dużej mierze dotyczy życia w związku, w rodzinie z małymi dziećmi.
J.W.: Czy możemy spodziewać się, że przełoży Pani całość „Mojej walki”? A jeśli tak, to proszę powiedzieć, jak czuje się tłumaczka, mająca w perspektywie życie z dziełem jednego człowieka przez tak długo? Czy powstaje jakiś rodzaj więzi? Nawiązuje się tajne porozumienie między autorem a osobą, która pozwala jego dziełu zaistnieć w innym języku i kulturze?
I.Z.: Tak, będę tłumaczyć całość cyklu. Przy tak długiej pracy nad przekładem zawsze nawiązuje się pewien rodzaj więzi nie tyle z autorem, co z bohaterami (chociaż oczywiście w „Mojej walce” jest to równoznaczne). Przez wiele tygodni i miesięcy żyje się w ich świecie, związek emocjonalny jest nieunikniony. Są momenty, kiedy ten świat równoległy staje się dla mnie realniejszy od rzeczywistego, bywa, że zastanawiam się, który z moich przyjaciół powiedział to czy tamto, i dopiero po chwili dociera do mnie, że to słowa postaci fikcyjnej. Ale nie ma w tym szaleństwa (jeszcze?), taką pracę sobie wybrałam. Ważne w niej jest, aby czuć autora, a najłatwiej jest wtedy, kiedy między mną a autorem nie ma dużych różnic pokoleniowych, kiedy łączą nas czasy dorastania, a tak właśnie jest w wypadku Knausgaarda.
J.W.: Miała Pani okazję spędzić trochę czasu z autorem „Mojej walki”. Proszę powiedzieć, jaki prywatnie jest Karl Ove Kanusgaard? Ma coś wspólnego z ‘Karlem Ovem’ z książek?
I.Z.: Szczerze mówiąc, Knausgaard mnie zaskoczył. Kiedy jechałam z Katarzyną Bielas do niego do domu na umówiony wywiad, spodziewałam się spotkania z egocentrycznym, czy wręcz narcystycznym artystą, a tymczasem wyjechał po nas na dworzec ciepły, życzliwy człowiek, mądry i otwarty na świat. Po drodze jeszcze zatrzymaliśmy się koło pływalni, bo musiał podrzucić zapomniany kostium dla córki. Przyjął nas w domu, chociaż właśnie wróciła ze szpitala jego żona z nowo narodzonym dzieckiem. Spędziliśmy razem kilka godzin, ale rozmowa i tak była za krótka, ledwie zdążył odwieźć nas na powrotny pociąg.
J.W.: Ostatnie pytanie. Literatura norweska to, rzecz jasna, nie tylko Knausgaard. Na okładce „Wysokich Obasów” pojawiła się niedawno Herbjørg Wassmo, autorka bestsellerowej, zekranizowanej „Księgi Diny” i autobiograficznego „Stulecia”. Sam Knausgaard wspomina w „Mojej walce” nazwiska niektórych norweskich literatów. Czy w związku z tym możemy spodziewać się w najbliższym czasie jeszcze jakichś norweskich, literackich rewelacji na naszym rynku? Ma Pani może coś na oku, co warto by było jak najszybciej przetłumaczyć i przyswoić polszczyźnie? A może już jest taka książka na rynku, tyle że nie została zauważona i czeka na odkrycie?
I.Z.: Czy będą rewelacje na rynku, nie wiem, bo na ogół plany wydawnicze są teraz okryte tajemnicą. Mogę jedynie mówić o autorach, których sama tłumaczę, i wiem, że moje przekłady są już w zapowiedziach. Bardzo się cieszę, że Wydawnictwo Literackie wyda najnowszą powieść Larsa Saabye Christensena „Odpływ”, a także wznowi „Półbrata”, powieść, która była już w Polsce wydana w roku 2004. Miała wówczas bardzo dobre recenzje, ale pozostała pozycją niszową. Bardzo cenię tego autora i wierzę, że spodoba się również polskim czytelnikom. Wybitnym pisarzem norweskim jest Per Petterson, wydawany w Polsce przez WAB. Jego realizm często bywa wzorem dla innych piszących w Norwegii, bardzo wielu pytanych o to norweskich autorów wymienia jego nazwisko. Norwegowie mają też świetną reportażystkę, nominowaną do Nagrody Kapuścińskiego, Åsne Seierstad. Jej nowa pozycja dotyczy tragedii na wyspie Utøya. No i powiałoby fałszem, gdybym nie wspomniała o norweskich kryminałach, które robią furorę na rynku wydawniczym na całym świecie. Niedoścignionym mistrzem jest Jo Nesbø, ale są też panie Karin Fossum i Anne Holt i naprawdę wielu innych. Skandynawski kryminał stał się czymś w rodzaju osobnego gatunku, zaangażowany społecznie z wyraźnie lewicowym wydźwiękiem.
J.W.: Dziękuję Pani bardzo za rozmowę.
Fot. Agnieszka Kopyt. Zrobione 14 czerwca 2014 w Domu Plastyka w Warszawie podczas spotkania z Karlem Ove Knausgaardem, które tłumaczyła na żywo Iwona Zimnicka.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.