„Lux perpetua”, ostatni tom cyklu „husyckiego” Andrzeja Sapkowskiego, przynosząc rozstrzygnięcia licznych problemów i zagadek związanych z bohaterami „Narrenturmu” i „Bożych wojowników”, w szczególności zaś z Reynevanem i jego miłością, Juttą Apoldówną, nie przynosi nic, co kazałoby zmienić całościową ocenę tego w swojej klasie najdoskonalszego z doskonałych pisarstwa. Klasa, o jakiej mowa, to, jak wiadomo, będąca podgatunkiem fantasy „fantasy historyczna”, która, jak mówił o tym sam pisarz w rozmowie ze Stanisławem Beresiem, oznacza tło historyczne, lub quasi-historyczne, udekorowane typowym dla fantasy sztafażem i instrumentarium, jak magia, czarodzieje, czarownice, smoki, elfy, jednorożce et cetera. Takie tło potrafi Andrzej Sapkowski stworzyć z niezrównanym talentem i na takim tle umie Sapkowski (a to już jest znacznie rzadsza umiejętność) umieścić liczne postacie zmyślone i historyczne i wydarzenia, które faktycznie miały, lub mogły mieć miejsce. Do tego wszystkiego dochodzi pomysłowe wprowadzanie w narrację wielkich mitów cywilizacji zachodniej i wstawki sugerujące powiązanie cyklu z problemami współczesności. Jak Sapkowski wprowadza mit widać na przykład, kiedy jedna z postaci drugoplanowych, Parsifal von Rachenau wiezie przez Wrocław Ofkę, szlachciankę, która zdobyła sobie jego miłość czarami. Pisząc o tym zdarzeniu Sapkowski daje znać, w jak wielu opowieściach zanurzona jest ta historia, którą opowiadają jego narratorzy: „Oto, szeptali wrocławianie, spójrzcie, Lohengrin wiezie Elzę z Brabantu, Erek trzyma na łęku Enidę, oto Alkasyn w objęciach swej Nikoletty, oto Floris i Blanche fleur. Oto, patrzcie, Yvain i Pani na Źródlech, oto Garet i Lionessa, oto Walter i Hildegunda, oto sam Parsifal ze swą Condwiramurs.” Rzecz jasna nie tylko mit o „Rycerzach Okrągłego Stołu” wprowadził Sapkowski na karty swojego historyczno-fantastycznego cyklu. Czytelnicy odnajdą w powieści Sapkowskiego poza wątkami z „Opowieści Okrągłego Stołu” także cytaty i krypto-cytaty z Dantego, Szekspira i innych autorów, a także mieszanie mitów, czy nawet obrazowanie przysłów, jak choćby tego o czekaniu nad rzeką, aż z jej biegiem przypłynie trup wroga (co zdarza się husyckiemu szpiegowi Domarascowi). Sapkowskiego – to truizm – bawi gra konwencjami, odniesieniami do dzieł znanych i mniej znanych, bawi go podrzucanie czytelnikowi zagadek, które mają zwiększyć przyjemność lektury. Jest jednak jeszcze jedna rzecz ważna, o której wypada wspomnieć. Mówił Sapkowski w przywoływanej już rozmowie z Beresiem: „Nie piszę ku pokrzepieniu serc, dla czytelnika jęczącego pod niemieckim zaborem i cierpiącego skutkiem Kulturkampfu.” Z taką świadomością pozwala sobie Sapkowski wypowiadać się o nacjach słowiańskich bez złudzeń. Surowe słowa padają tu pod adresem Polaków, surowe i jednocześnie – słuszne: „Polakami mnie nie straszcie – parsknął biskup. – Im Grunwald trafia się raz na sto lat. I nawet gdy im się trafi, to wykorzystać nie umieją.” O pięknym, jędrnym języku cyklu też niejedno dałoby się powiedzieć. Sam Sapkowski przyznawał Beresiowi w wywiadzie, że nie mając ambicji Gołubiewa, on swój cykl stylizował miejscami nieco „na Sienkiewicza”, korzystając z tego, co mu pasowało z „Krzyżaków” i „Trylogii”. Wyszło, przyzna to każdy, znakomicie. Fakt faktem, że jest bez wątpienia obecnie Andrzej Sapkowski w tym, co pisze, klasą sam dla siebie. I należałoby mieć tylko nadzieję, że nie znudzi mu się ściganie z samym sobą, bo chciałoby się jeszcze niejeden jego taki cykl, jak ten zwieńczony „Lux perpetua”, przeczytać.
Andrzej Sapkowski, „Lux perpetua”, SuperNowa, Warszawa 2006.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.