„Enough About You. Notes Toward The New Autobiography” Davida Shieldsa rozczarowuje. Sięgałem po tę pozycję z nadzieją, że faktycznie autor powie o pisaniu nowoczesnej autobiografii i kreowaniu siebie na miarę Hamleta czy choćby Obłomowa coś odkrywczego. Niestety, zawiodłem się. Zlepek refleksji na temat przeczytanych książek, okraszony kilkoma anegdotami z życia – i to miałaby być nowoczesna literatura pamiętnikarska, w sposób nowatorski podchodząca do problemu autobiografii. Problem w tym – przejdę do sedna, bo nie ma co rozwodzić się nad tą publikacją – że Shields nie umie się ani sprytnie ukryć, ani cwanie, artystycznie obnażyć. Wie, że powinien robić na przemian jedno i drugie, ale nie wie, jak. Opowiada więc a to o swoim jąkaniu, a to o czytaniu dziennika dziewczyny, z którą spotykał się na studiach, a to o niesłabnącej fascynacji koszykówką, a do tego co jakiś czas cytuje coś z tego, co przeczytał i co niby miałoby nam, czytelnikom, mówić coś o nim samym, tyle że nijak ma się to do głównego tematu, którym powinien być – tak jest – on sam, we własnej, jak najbardziej fascynującej (zapomnijcie!) osobie. Owszem, David Shields sam dla siebie jest głównym tematem, ale też sam dla siebie nie potrafi, moim zdaniem, znaleźć formy. Jest więc, z mojego puntu widzenia, źle przedstawiony. Krzywo zaprezentowany. Tragicznie wykrzywiony względem tego, jak powinien wyglądać, gdyby miał być w tej książce faktycznie tym, na kogo chciałby się upozować. Niestety, wszystko tu kończy się fiaskiem. Shields ucieka samemu sobie, sam siebie nie może złapać – i sam siebie nie umie też elegancko nie złapać, co byłoby jakąś formą ratunku (gdyby potrafił). Ale nie, nic z tego. Shields chwyta jakiś powidok siebie, słabą i nieciekawą karykaturę, a więc nie spełnia głównego założenia swojego łże-pamiętniczka. Przynajmniej nie tak, jak chciałby, mam wrażenie, to zrobić. W porównaniu z takim na przykład Geoffem Dyerem czy Benem Lernerem (o którym zresztą Shields pisał w rozdziale otwierającym „How Literature Saved My Live”, zachwycając się słusznie „Leaving the Atocha Station”) brak mu – trzeba to powiedzieć wprost – artyzmu. W „Enough About You” widać to bardzo wyraźnie: David Shields jest po prostu takim sobie pisarzem, który przypadkiem zajmuje się problemami, jakie i mnie i kilka jeszcze osób interesują. Z każdą jednak stroną coraz mniej (mnie) fascynuje ten sposób podejścia do tych akurat problemów. Za mało Shieldsa-geniusza w Shieldsie-memuaryście. W ogóle – za mało geniuszu w tej prozie. (Przepraszam, ale jak dostaję do rąk taką książkę, to mam wymagania.) Za mało krwistej literatury w literaturze, która obiecuje krwistość. Ten bohater chce być fascynujący, ale nie umie określić precyzyjnie swojego celu i nie pokazuje, jak drapał pazurami ziemię, żeby do niego dotrzeć. Jest David Shields – i to może najbardziej do niego zraża – w sumie zadowolony. To i owo, owszem, w życiu mu nie wyszło. Jąkanie było przykre, przygoda z koszykówką się nie udała, jakiś studencki romans zdechł przez nadmiar samoświadomości. Duperele. Banały. Pierdolety na upał. Ale generalnie, frontem do czytelnika: Shields jest zadowolony. Z siebie. Swojego życia. Pozycji. Tak to widzę. Nie jest to waleczny underdog. I nie chce nim być. I jakby nie wiedział, że tylko jako underdog byłby znośny ze swoim zaabsorbowaniem drobiazgami, którym nadaje szumną nazwę „życia”. Tak, życie składa się z drobiazgów. Ale artysta ma obowiązek zrobić z tego poemat. Pieśń niewinności czy doświadczenia, to nieistotne. Byle było wstrząsająco i – właśnie – pięknie. Z samozadowolenia trudno zrobić wstrząsającą narrację. Pewnie nie jest to niewykonalne, ale trzeba jednak, aby pisarz miał do własnego zadowolenia dystans. I odrobinę talentu kreatorskiego. Takiego dystansu i talentu w Shieldsie nie wyczuwam. Nie w tej książce przynajmniej. Poza tym, jest jeszcze jedno, co może irytować. Książka Shieldsa, niby klasyczny poradnik z gatunku „możemy cię zbudować” (aluzja celowa) obiecuje, piórem autora wstępu, Rossa McElwee, że czytelnik odnajdzie w niej siebie i sposób na bycie nowym, lepszym, ciekawszym sobą. „Enough About You” łudzi, że po przeczytaniu lepiej zrozumie się samego siebie, także przecież zaabsorbowanego „ja”. Przeczytałem. Wprost tego efektu nie odczułem. Jeśli David Shields powiedział mi coś istotnego, czego bym wcześniej nie wiedział, coś, czego nie poznałbym dzięki klasycznemu „Dziennikowi” Witolda Gombrowicza, czy też – by wspomnieć tylko kilka ostatnich lektur, także dotykających problemu pisania autobiografii i kreowania siebie w literaturze – „Mojej walce” Knausgårda, „Out of Sheer Rage” Geoffa Dyera, czy choćby „Leaving the Atocha Station” Bena Lernera, to chyba tylko to, że wolałbym inaczej, bardziej elegancko i z większym ogólnym urokiem iść z samym sobą pod rękę wąską ścieżką egotystycznej, memuarystycznej literatury. Nie tak, jak Shields. Na pewno nie w tak nieciekawy sposób.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.