1.
O nobliście z roku 2008 można powiedzieć wiele, ale na pewno nie, że jest on ze swoją twórczością jakoś specjalnie znany w Polsce. Dlatego nie dziwi, że po werdykcie szwedzkiej akademii w pierwszym odruchu zarżnięto na łamach naszej prasy fragment „Dziennika” Witolda Gombrowicza, w którym ten, odwiedzony na krótko przed śmiercią przed początkującego wówczas, ale już charyzmatycznego i okrzyczanego pisarza, zanotował: „Le Clézio? Niech będzie Le Clézio, choć nie mam pojęcia co by tu o nim… (…) Jego powieści dysza mrokiem nieprzeniknionym najskrajniejszej rozpaczy, gdy on sam, młody bóg w majteczkach kąpielowych, zanurza się w lazury słone morza Śródziemnego.” Tak ocenił dwudziestosiedmioletniego kolegę po fachu umierający geniusz, ale – to było dawno. Obecnie, po Noblu, rzucono się u nas wydawać i promować powieści Francuza, który zdążył już sam się postarzeć i w literaturze osiągnął bodaj wszystko, co było do osiągnięcia. I tak, Państwowy Instytut Wydawniczy, mający nosa i farta jak nieco wcześniej z też nagrodzoną Noblem Doris Lessing, opublikował jedną po drugiej trzy powieści Le Clézio: ostatnią z dorobku „Uranię”, istniejącą już wcześniej po polsku „Onitszę” i debiutancki, także znany już niektórym naszym czytelnikom „Protokół” (obecne wydanie jest „drugie, poprawione”). Jakiego typu to literatura? Jakie to książki? Debiut zaleca się bezpretensjonalnością, a zarazem pozwala przypomnieć sobie czasy, kiedy w modzie były rozterki inspirowane Sartrem czy Camusem. To historia Adama Pollo, człowieka, który nie wie, czy wyszedł z wojska, czy z zakładu dla obłąkanych, człowieka, któremu brakuje zarówno czystej miłości, jak namiętności. W zabawnej, podszytej debiutanckimi lękami i nadziejami przedmowie do „Protokołu”, dwudziestotrzyletni pisarz oznajmiał: „Żywię dwie skryte ambicje. Jedna z nich – to napisać kiedyś taką powieść, że jeśliby w ósmym rozdziale bohater umarł albo przynajmniej zapadł na chorobę Parkinsona – zasypałby mnie stos anonimów z pogróżkami.” O drugiej ambicji nie dowiadujemy się koniec końców, ale zostaje nam w rękach powieść, w której fantastyka miesza się z psychologią, humor z rozpaczą, a główny bohater raz toczy morderczą walkę z białym szczurem, a innym razem utożsamia się z psem, by móc poczuć, jak to jest gonić za suką. „Onitsza” to powieść innego rodzaju. Porównywana do „Jądra ciemności” Josepha Conrada, filmów Wernera Herzoga czy „Fortepianu” Jane Campion opowieść traktuje o tajemniczej wyprawie do miejsca, które pozwala bohaterowi, a jest nim dwunastoletni Fintan Allen, odkryć swoją tożsamość, skonfrontować marzenia z rzeczywistością. Ta pełna odwołań do afrykańskiej specyfiki powieść, w której odmienność kultur europejskiej i Czarnego Lądu staje się tłem dla rodzinnego dramatu trójki osób zawiera wiele fragmentów lirycznych, onirycznych, a także opisów ceremonii i rytuałów, które nadają książce Le Clézio rys dzieła ocierającego się o fantastykę. A z fantastyką w stylu Le Clézio spotkać się można jeszcze dokładniej w „Uranii”, prawdopodobnie będącej tą właśnie książką, dzięki której to Francuz został wyróżniony najbardziej prestiżowym pisarskim trofeum. „Urania” to realizm magiczny i bajka, to utopia i próba powrotu do świata nieskażonego cywilizacją. To wreszcie opowieść o mitycznej krainie ludzi wolnych, żyjących w harmonii ze wszystkim, co istnieje. Można powiedzieć, że jest to ostatnia fantazja Europejczyków na temat tego, czym mógłby stać się świat, gdyby historia potoczyła się innym torem. Fantazja, będąca również swoistym projektem utopijnym, na pewno nie do zrealizowania, ale sugerującym, jak mogłoby – w innym miejscu i czasie – być.
2.
„Raga” jest esejem łączącym fascynację zapoznanymi miejscami naszego globu – tym razem są to małe, niezwykle liczne wysepki Oceanii – z niewygasłym nigdy w umyśle francuskiego pisarza marzeniem o utopii, marzeniem, któremu wcześniej J.m.G. Le Clézio dał wyraz choćby w baśniowej „Uranii”. Ten esej to również dyskretnie poprowadzony, bardzo osobisty wykład na temat świata, w którym mity mieszają się z rzeczywistością, magia jest na porządku dziennym, a historia i polityka nie mają takiego znaczenia, jak gdzie indziej. Może się to wydawać fantastyczne i trudne do przyjęcia na wiarę, ale – według Le Clézio – są jeszcze takie miejsca, jak np. małe państewko Vanuatu, gdzie typowa zachodnia racjonalność, typowe obyczaje świata zachodniego nie okrzepły jeszcze i nie zuniformizowały wszystkiego. „W Vanuatu – pisze noblista – mity są tuż pod powierzchnią rzeczywistości. Nieodłączne od świata materialnego. W każdej chwili, w każdym miejscu mogą wytrysnąć pod wpływem słowa, jakby w kamieniach, drzewach, wodzie strumieni pulsowała ciągle siłą początków.” „Raga” jest także szlachetną próbą podjęto w obronie słowa „przygoda”. „Przygoda”, pisze Le Clézio, to słowo, które trzeba ocalić. To słowo, któremu zabrano sens. Dziś jest okaleczone, gdyż zaczęło oznaczać wszystko, sposób na odegranie się, upust nieudolności. Trzeba obnażyć jego właściwe znaczenie: zerwać fałszywa powłokę jak kostium, w który ubrali się złowieszczy apostołowie podboju i twardzi eksploatatorzy egzotyki. Słowo to powinno stać się bandera ludów wysp, ludów morza, jednych, które przezwyciężyły tragiczny los, żeby stać się innymi.” Esej noblisty jest również subtelną wskazówką. W dobie poszukiwań najlepszych, jak to się zwykło nazywać, rozwiązań dla świata, Le Clézio wskazuje możliwość zapoznaną i rzadko braną pod uwagę, wskazuje na problem Oceanii i wieszczy jej może nawet niezbyt odległą przyszłość. Pod koniec eseju czytamy: „Gdy na ogromnym obszarze oceanu zapanuje wolność – to znaczy na powrót zagości przerwana na zbyt długo wymiana handlowa, kulturalna i polityczna – wtedy znów zacznie istnieć ów stary kontynent, który mógł być niewidzialny tylko dlatego, że byliśmy ślepi. To już jednak inna historia…”.
3.
„Wojna” Le Clézio to jeszcze inna literatura. Generalnie: wojna nam spsiała. Zwyrodniała i przestała być – a kiedyś, zdaje się, była – metafizyką. Piszący o niej rzadko sięgali na tyle głęboko, by przypominały się słowa Heraklita: „Bój jest wszystkich ojcem, wszystkich królem, i jednych ukazuje bogami, innych ludźmi, jednych czyni niewolnikami, innych wolnymi.” W roku 2010, o dziwo, dwukrotnie zdarzyło się, że czytelnicy mogli pomyśleć o wojnie jak o rzezi nie tylko krwawej i nierozumnej, ale też pełnej złowrogiej, czarnej metafizyki. Pozycją godną uwagi stał się „Wieczny Grunwald” Szczepana Twardocha, proza wysmakowana i niepowtarzalna. Drugą: „Wojna” J.M.G. Le Clézio, książka z roku 1970, dzieło wyraźnie ponadczasowe. Ta powieść o niejakiej Bei B., niespokojnie przemierzającej epoki i kontynenty, jest w istocie z furią rzuconym na papier poematem, którego autor szuka środków zdolnych wyrazić, co kryje się w tytułowym słowie. By oddać, czym jest wojna, pisze Le Clézio, „potrzeba by eksplozji i zniszczeń, potrzeba by słów przybywających z kosmosu z prędkością światła, słów, które rozbijają w pył wszystko na swej drodze, słów podobnych do potoku lawy, słów, które świszczą w powietrzu i żłobią na powierzchni ziemi wielkie wrzące kratery.” Wybitny pisarz znalazł takie słowa. Znalazł sposób opowiadania o tym, jak wojna chce, „by schylić przed nią głowę, by pełzać po ziemi pełnej błota i żelaznych drutów.” I żebyśmy nie zapomnieli, „że cokolwiek będzie trwało w pokoju.”
4.
Marzenie o szczęśliwej, mlekiem, miodem i mądrością płynącej krainie w „Uranii”, „Raga” będąca pochwałą ziem niemal nietkniętych ręką ludzką, a teraz „Meksykański sen albo przerwana myśl indiańskiej Ameryki” – to tylko niektóre z pomysłów i tytułów dzieł pisarza, który poza cywilizacją zachodnią upatruje ratunku dla świata, jaki znamy. Z książek, o jakich wspomniałem, „Meksykański sen” jest bodaj najmocniejszym wyrazem stosunku Le Clézio do kultury. To esej gwałtowny, napisany z olbrzymim zaangażowaniem i – trzeba powiedzieć – dość jednoznaczny ideologicznie. Jak wygląda to ideologiczne nacechowanie w prozie Le Clézio? Bardzo jest elegancko i kunsztownie podane, to po pierwsze. „Z jednej strony – pisze metaforycznie Francuz – jest Hiszpanów sen o złocie, sen pożerający, bezlitosny, sięgający czasami szczytów okrucieństwa; sen absolutny, jakby chodziło nie tyle o bogactwa i potęgę, ile o odrodzenie się we krwi i gwałcie, o osiągnięcie mitycznego Eldorado, gdzie wszystko musi być wiecznie nowe. Z drugiej – stary sen Meksykanów o przybyciu ze wschodu, zza morza, w ślad za upierzonym Wężem Quetzalcoatlem, brodatych ludzi, którzy zapanują nad nimi na nowo. (…) W tym braku równowagi zawiera się cała tragedia spotkania. Jest nią zgładzenie starego snu przez szaleństwo nowego, zniszczenie mitów przez pragnienie potęgi. Złoto, nowoczesna broń i racjonalna myśl przeciwko bogom i magii: rezultat nie mógł być inny.” Mamy więc w „Meksykańskim śnie” do czynienia z lamentem nad zniszczoną kulturą, mamy jednoznaczny podział bohaterów: z jednej strony barbarzyńca Cortés, z drugiej: szlachetny, majestatyczny Moctezuma i jego wielce cywilizowani ludożercy. Przesadzam? W takim razie weźmy jeszcze kilka fragmentów eseju Le Clézio. W jednym miejscu czytamy: „W tym starciu Ameryki z Zachodem, bogów ze złotem, jasno widać, kto jest człowiekiem cywilizowanym, kto zaś barbarzyńcą. Pomimo krwawych ofiar, rytualnej antropofagii, pomimo tyrańskiej struktury teokracji nie ulega wątpliwości, że to Aztekowie – podobnie jak Majowie i Taraskowie – posiedli sekret cywilizacji.” Kawałek dalej: „Na gruzach magicznego i okrutnego świata Azteków, Majów, Purhepechów rozwinie się to, co nazywamy cywilizacją: niewolnictwo, potęga złota, eksploatacja ziemi i ludzi zwiastujące epokę przemysłową.” Żeby nie było żadnych złudzeń co do oceny zachowań białego człowieka przez francuskiego utopistę, możemy wziąć takie zdanie z „Meksykańskiego snu”: „Przyjmując obcych w swym królestwie, próbując z nimi paktować, nieświadomy Moctezuma przypieczętowuje własną klęskę, biały człowiek bowiem nie dzieli się niczym.” I jeszcze taki kamyk do ogródka białego człowieka: „Między sposobem myślenia konkwistadorów i Indian istnieje przepaść, przepaść dzieli również ich maniery; głęboka różnica oddziela duchowego przywódcę najbardziej cywilizowanego ludu Mezoameryki od barbarzyńców, jakimi są Cortés i jego żołnierze.” Żeby odjąć konkwistadorom jakichkolwiek zasług, żeby poniżyć ich w całej rozciągłości, Le Clézio proponuje spojrzeć na podbój Meksyku w sposób nie tyle jednostronny, co zafałszowany. Może to zrobić w eseju, który jest sposobem intelektualnego poszukiwania i nie wymaga odpowiedzi na postawione przez siebie pytania, ciężko jednak zignorować fakt, że co najmniej niektóre tezy pisarza są tu dyskusyjne. Najmocniej widać to chyba w tym fragmencie: „Gdyby nie magia podbitego świata, rytualna powolność indiańskich ludów, świetność skazanej na śmierć cywilizacji – pisze Le Clézio z mocą i przekonaniem – Hernán Cortés pozostałby zwykłym opryszkiem na czele bandy awanturników. To nie w nim, nie w jego zuchwałych wyczynach leży wielkość, lecz w meksykańskim świecie, który zapamiętale niszczy.” Przemawia do mnie i mojej wyobraźni styl tej prozy, lecz żadną miarą nie przemawiają do mnie tego typu uproszczenia. Hernán Cortés nie był świętoszkiem, ale też nazywanie ludożerstwa Indian „antropofagią” i dowodzenie, że rytualne okrucieństwo ludów Meksyku było „święte” i jako takie zasługiwało na uszanowanie – mnie nie przekonuje. Na pewno jednak moje wątpliwości nie umniejszają i niczego nie ujmują wyśmienitej prozie Le Clézio, którego „Meksykański sen” warto przeczytać choćby dlatego, że jest to, jak powiedział przejęty tą książką Claude Lévi-Strauss: „(…) znakomita medytacja nad tym, jaki byłby los ludzkości, gdyby [w okresie podboju Nowego Świata] nie doszło do zniszczenia, lecz nastąpiło porozumienie między dwoma cywilizacjami, czy tez dwiema połówkami idealnej cywilizacji.” Nie wierząc w „idealne cywilizacje”, wierzę, że warto prześnić z Le Clézio jego sen. To nic, że miejscami niepojęty i przerysowany. Takie są sny.
J.M.G. Le Clézio, „Protokół”. Przeł. Anna Tatarkiewicz, PIW, Warszawa 2008. J.M.G. Le Clézio, „Onitsza”. Przeł. Anna Paderewska-Gryza, PIW, Warszawa 2008. J.M.G. Le Clézio, „Urania”. Przeł. Zofia Kozimor, PIW, Warszawa 2008. J.M.G. Le Clézio, „Raga. Ujrzałem niewidzialny kontynent”. Przełożyła Zofia Kozimor, PIW, Warszawa 2009. J.M.G. Le Clézio, „Wojna”. Przeł. Krzysztof Teodorowicz. W.A.B., Warszawa 2010. J.M.G. Le Clézio, „Meksykański sen albo przerwana myśl indiańskiej Ameryki”. Przeł. Zofia Kozimor, PIW, Warszawa 2010.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.