Dość przypadkowo (poza Nooteboomem, na którego czekałem) trafiły ostatnio w moje ręce książki, które łączy Hiszpania. Ich lektura okazała się dla mnie na tyle zastanawiająca, że postanowiłem podzielić się kilkoma uwagami. Pomyślałem przy tym, że w zbliżającym się sezonie letnim na pewno sporo osób wybierać się będzie na tak zwane południe Europy, może więc komuś przyda się informacja o książkach, które można by w taką podróż zabrać, a te trzy na pewno do takich się zaliczają. Chociaż: to nie jest tekst o Hiszpanii, czy nawet o książkach dotyczących Hiszpanii. W każdym razie: nie przede wszystkim.
1.
Czym jest podróżowanie dla kogoś takiego jak Frances Mayes, autorki bestsellerowego, sympatycznie nieistotnego dziełka pt. „Pod słońcem Toskanii”? Czym jest – spytajmy brutalniej – podróżowanie dla tak zwanej kobiety z klasą, będącą w sumie rasowym okazem pierwszorzędnej ciotki kulturalnej 1)? Otóż jednym tylko może być dla kogoś takiego podróżowanie – i tym właśnie jest: wypełnieniem przyjemnego, kulturalnego obowiązku wobec tradycji wywiedzionej z nakazów romantyzmu, tradycji, która zaleca osobie piszącej i o pisaniu jakoś tam sobie myślącej poświęcić rok na podróże, co najmniej. Świadoma tego obowiązku Frances Mayes pisze więc już na wstępie swojego pełnego żarliwych westchnień dziennika, a jakże, „pasjonatki”: „Europejscy pisarze zawsze mieli w młodym wieku ten swój Wanderjahr, rok w podróży. Też tak chcę, chociaż nie jestem już młoda.” W porządku, każdemu wolno… A czym w takim razie jest podróżowanie dla kogoś takiego jak Cees Nooteboom, czym może być podróżowanie dla holenderskiego poety i prozaika, prawdziwego poety i prawdziwego, więc posiadającego wyostrzony stosunek do rzeczywistości prozaika, autora świetnych, zekranizowanych „Rytuałów” i nie mniej do czytania dobrej „Następnej historii” (obie te powieści ukazały się w jednym tomie nakładem PIW’u w roku 1999), a od pewnego czasu też kandydata do Nobel Prize (co podaję nie dla podkreślenia wartości Nobel Prize, lecz by Nootebooma we właściwym kontekście zaprezentować)? Dla Holendra podróż jest szukaniem siebie, tego dawnego, w konfrontacji z dzisiejszym; szukaniem, o którego motywach głębokich Cees Nooteboom tak pisze na początku „Dróg do Santiago”: „Jedną z niewielu niezmiennych rzeczy w moim życiu jest miłość – nie ma łagodniejszego określenia – do Hiszpanii. Kobiety i przyjaciele z niego zniknęli, ale kraj nie przemija tak szybko. (…) Włochy nadal mnie zachwycają, ale mam wrażenie – nie da się za bardzo o tym mówić bez popadania w osobliwą mistyczną terminologię – że hiszpański charakter i hiszpański krajobraz korespondują z tym, co jest we mnie: ze świadomymi i nieświadomymi częściami mojego „ja”, z tym, kim jestem. Hiszpania jest brutalna, anarchistyczna, egocentryczna, okrutna. Hiszpania jest gotowa za głupstwo założyć sobie stryczek na szyję. Jest chaotyczna, marzycielska; jest irracjonalna.” Oto więc dwie postawy, których różnice za moment staną się jeszcze bardziej widoczne.
2.
Jedna uwaga. Książka Frances Mayes „Rok w podróży” nie dotyczy jedynie Hiszpanii, autorka ta podróżowała po całej Europie i opisała ją niemal całą: od Hiszpanii, przez Włochy, Francję, Grecję, a także Szkocję i Wyspy Brytyjskie. Tutaj jednak wybieram to, co w jej „Dzienniku pasjonatki” jest o Hiszpanii, żeby zestawić ją z Nooteboomem i pokazać, co jest do pokazania.
3.
Frances Mayes i muzeum Prado. Mayes patrzy na dzieła Diego Velazqueza i komentuje je tak: „Biedny Velasquez. Tyle królewskich portretów! To byli jacyś strasznie brzydcy ludzie. Czy zamiast wpatrywać się w zaropiałe oczy Habsburgów, nie wolałbym malować krokusów?” Potem rusza dalej, od sali do sali, od obrazu do obrazu – i opowiada, tkwiąc w permanentnej ekstazie, w orgazmie, do jakiego tylko kulturalna ciotka jest zdolna: „Nie czujemy zmęczenia, nie opadamy z sił. Każda sala to zastrzyk nowej energii. Krążymy wśród obrazów jak wśród przyjaciół na przyjęciu, a każdego nowego przybysza kochamy od pierwszego wejrzenia. Miło cię poznać, Pierfrancesco di Giacomo Foschi, gracias za portret florenckiej damy z szesnastego wieku. (…) Inny sympatyczny nowy znajomy to Giovanni Antonio Boltraffio, pojętny uczeń swego mistrza, Leonarda da Vinci. (…) Przy „Portrecie Giovanny Tornabuoni” Ghirlandaia mam ochotę zatańczyć – co za radość! (…) Kupujemy katalog; waży ponad dwa kilogramy, ale nie możemy odejść bez niego.” A co notuje Cees Nooteboom po pobycie w tym samym muzeum (opis w rozdziale pod tytułem – uwaga – „Królowa się nie śmieje. Diego Velazquez w Prado”): „Przede wszystkim widziałem oczywiście Velazqueza i nie wiedziałem, kim był ten dworzanin, który tak głęboko przedarł się przez pajęczynę władzy, że znajdujące się w niej główne postacie mógł malować jako swoje codzienne towarzystwo. (…) Dwa obrazy, jeden król: pozbawiony iluzji starszy mężczyzna, ktoś, kto widział rozpad odziedziczonego królestwa i nie miał na to wpływu, słaby człowiek, ogarnięty habsburskimi wątpliwościami, władca, który znał swe słabości i który rządy pozostawił niewłaściwym doradcom, takim jak condeduque Olivares. (…) Czy ta złość to tylko moja interpretacja? Nie sądzę. Widzę ją, ponieważ widział ją Vlazquez… To wszystko jest w tych ustach. Oznajmiają, że nie wychodzisz za mąż a młodego kuzyna, który zmarł, tylko za jego ojca, który nadal żyje i jest twoim wujem, lecz nie mówi twoim językiem. Na jego dworze, który jest i twoim, wariaci, błazny i karły należą do codziennego otoczenia, ale nie wolno ci się z nich śmiać, bo królowa się nie śmieje. A potem musisz znosić na sobie to wielkie królewskie ciało, bo trzeba zrobić następcę, inaczej poprzesuwają się części świata.” Biedny Velazquez, oglądany oczami tych, którzy widzą, oraz tych, którym się tylko wydaje.
4.
Mayes: „Podróżowanie z Edem jest nieustającym pościgiem za idealnym espresso. Rzadko zdarza mu się trafić na dobrze przyrządzoną filiżankę mocnego eliksiru z odpowiednią warstewką crema. Mimo to na widok każdego ekspresu czuje gwałtowny przypływ nadziei. Nieudolny sposób pakowania kawy, źle zmielone ziarna, złe ustawienia – tyle można popsuć! Denerwuje mnie, że musimy dreptać z ulicy na ulicę w poszukiwaniu odpowiedniej kafejki po długim obiedzie, kiedy tęsknię już tylko za Heavenly Bed [marka pościeli znana od czasu, kiedy Mayes przeczytała w hotelu jej metkę – przyp J.W.]. Kiedy poruszam ten temat, słyszę: – Cóż, moja kochana, ty za to musisz koniecznie przyjrzeć się każdemu cholernemu kwiatkowi i upewnić się co do jego nazwy.” Proszę nie myśleć, że to jakaś z mojej strony złośliwość, po prostu tak wygląda fundamentalny problem Frances Mayes w podróży: Ed nigdzie nie może napić się dobrego espresso „z odpowiednią warstewką crema.” Problemy Ceesa Nootebooma? Raczej takie: „To, co myślimy o sobie, zostanie zniekształcone przez kaprysy późniejszych czasów. Na wzór kogoś, kto w szaleńczym tempie przewija film do tyłu – wtedy wszystko staje się zamazane – w odwrotnym kierunku wychodzę teraz na zewnątrz, wypadając z prehistorii na ulicę, pradawny człowiek.”
5.
Cees Nooteboom: „Mam dwie mapy, Michelina i Hallwaga. Przedstawiają ten sam kraj i te same drogi, a jednak wydaje się, że ta druga dokładniej odwzorowuje pustkę i ciszę wokół mnie. Skóra ziemi na mapie Hallwaga wygląda na o wiele bardziej zniszczoną niż na mapie Michelina, brzeżki równiny zaznaczono na niej odcieniami szarości, od ciemnego do jasnego i coraz jaśniejszego.” Ja mam dwie książki o podróżowaniu i one też są jak te dwie mapy. I też wolę wersję Hallwaga.
6.
Cees Nooteboom: „Są na świecie dwa rodzaje światła: światło ludzi i światło fotografów.” Tym zdaniem przechodzę do trzecie książki ukazującej Hiszpanię jeszcze inaczej, a jest nią praca zbiorowa „Światło i mrok. Eseje o fotografii hiszpańskiej”. W tej książce, której połowę stanowią teksty autorów hiszpańskich, a drugą zajmują prace naszych entuzjastów sztuki fotograficznej, Hiszpania pokazana jest z dwóch co najmniej stron: od strony światła, jasności (byłaby to może strona bliska pani Mayes, która ciemność lubi jedynie, mam wrażenie, kulturalnie stylizowaną) i od strony mroku, głębi, czy nawet – wziąwszy pod uwagę brutalne, masochistyczne prace szalonego Dawida Nebredy – absolutnej ciemności (co pewnie spodobałoby się Nooteboomowi). Ze „Światła i mroku”, jak z „Roku w podróży” i „Dróg do Santiago” również dowiedzieć się można co nieco o historii Hiszpanii, jej „ekonomicznej bonanzie” (Publio López Mondejar) z lat 1963-75, o „fotografii tożsamości” i „tożsamości fotografii” (Joan Fontcuberta), a także o tych artystach, bez których rozwoju współczesnej fotografii, nie tylko hiszpańskiej, trudno dziś sobie wyobrazić: Ramona Matasa, Ricarda Terre, Alberto Garcii-Alixa, Manuela Vilarińo, Ricky’ego Davila, Rafy Torcidy, czy wspomnianego już enfant terrible sztuki hiszpańskiej – Davida Nebredy, którego twórcze szaleństwo przywodzi na myśl jakąś drastyczną krzyżówkę Francisa Bacona z Vincentem van Goghiem. Jakim stylem pisana jest ta książka? Rozmaitymi stylami, gdyż autorów, jako się rzekło, ma wielu. Lecz niemal zawsze jest to tekst żywy, wciągający, choćby taki, jak w przypadku tego fragmentu z eseju Moritza Neumullera „All inclusive – współczesna fotografia hiszpańska”, w którym prezentowana jest sylwetka jednego z twórców młodszego pokolenia, Ińakiego Domingo: „Ińaki Domingo przyjął bardzo agresywny sposób pracy: żadnych wątpliwości, zamiast tego podjęcie inicjatywy, działanie, wymaganie. Przedmiotem badań jego serii La Patetica jest sztuczność pojęcia piękna w naszym uzależnionym od wizualnego przekazu społeczeństwie konsumenckim. ideałem piękna nie są już wdzięki Wenus z milo, a obfitość telewizyjnego, zoperowanego biustu Pameli Anderson. Zmiana pojęcia piękna odbywała się w sposób „naturalny”, zanim jeszcze zostało ono uwięzione w konsumenckiej spirali. Początki dzisiejszej konstelacji to liczne definicje stworzone już w modernizmie – podczas gdy futuryści głosili piękno maszyn, dla Beyusa piękna była zmiana, rewolucja. Warhol przeciwstawił temu wojowniczemu ideałowi piękno konsumenckie: robić pieniądze to największa sztuka – no i nie istnieje nic piękniejszego nad Myszkę Miki.” Ciekawy fragment poświęciła także Ewa Gałązka w eseju „Hiszpańska sztuka – teatr uczuć, cierpienia i śmierci”, znanemu nam już ze spotkań z nim Mayes i Nootebooma, Diego Velazquezowi, który „z wielką subtelnością i szczerością ukazywał ułomności, ale przede wszystkim głębię duchową” tych, których portretował.
7.
Jaki obraz Hiszpanii wyłania się z tych tak różnych opisów? Kraina światła i cienia? „Światła i mroku”? Lecz z drugiej strony: „Cudownie! Sklep ju-ju!2) Wchodzę, wdycham dziwne aromaty – wosku, proszków, korzeni. są tu karty do tarota, muszle, monety, laleczki-fetysze i szpilki do ich przekłuwania. Kupuję mydło, które ma mnie chronić przed złym okiem, i życzeniowe świece dla Eda, żeby wyzdrowiał. Jedna z nich ma kształt różowego penisa, inna znaku dolara. Znajduję wszystko, co potrzebne, by przyciągnąć to, czego chcę, odsunąć to, czego nie chcę, wyleczyć się z wszelkich dolegliwości i na dodatek zdusić plotki.” (Mayes) I jeszcze inaczej patrząc: „Nie można stale mówić o tych okolicach, że są puste, choć są. Może bardziej rzuca mi się to w oczy, ponieważ pochodzę z kraju chorego z przeludnienia, ale i tak nigdy nie przestanie mnie to uderzać… te krajobrazy dają poczucie wieczności. Przebywać w nich to istnieć od dawna, zawsze musieć je tak przemierzać.” (Nooteboom)
8.
Uwaga końcowa. Może mnie drażnić trywializująca postawa Frances Mayes, której sądy o rzeczywistości mają głębokość surowego kawałka dykty, nie mogę jednak odmówić jej pisarskiego talentu. Cokolwiek by nie powiedzieć, Frances Mayes pisze pozostając w autentycznej zgodzie ze sobą i światem swoich przeżyć. Cokolwiek by nie mieć jej snobizmowi za złe, przyznać wypada, że wypowiedziała się ona językiem jędrnym, ciekawym, nie pozbawionym dowcipu, lekkości i tej warstwy crema, której Ed próżno szukał w swoim codziennym espresso. Cees Nooteboom to mędrzec, gigant, pisarz z zupełnie innej, by posłużyć się terminologią sportową, „kategorii wagowej” i tylko to moje go zestawienie z Mayes usprawiedliwia, że oboje posiadają ten sam status: znakomitości literatury światowej.
Przypisy:
1) „Ciocia, ciocia, ciocia! O, kto nigdy nie znalazł się na warsztacie kulturalnej ciotki i nie był spreparowany niemo i bez jęku przez tę ich mentalność trywializującą i odbierającą życiu wszelkie życie, kto nie przeczytał o sobie w gazecie ciotczynego sądu, ten nie zna drobnostki, ten nie wie, co to jest drobnostka w ciotce.” (W. Gombrowicz, „Ferdydurke”, WL, Kraków, 1997)
2) „Sklep z przedmiotami mającymi rzekomo wartość mistyczną lub duchową” – przypis w „Roku w podróży”.
Frances Mayes, „Rok w podróży. Dzienniki pasjonatki”, przeł. Anna Bańkowska, Prószyński i S-ka, Warszawa 2007.
Cees Nooteboom, „Drogi do Santiago”, przeł. Alicja Oczko, W.A.B., Warszawa 2007.
„Światło i mrok. Eseje o fotografii hiszpańskiej”, redakcja: Tomasz Ferenc, Joanna Studzińska, Fundacja Edukacji Wizualnej, Łódź 2007.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.