Tylko rzeczywista negacja kultury zachowuje jej sens. Negacja ta nie może być już kulturalna. Tylko ona pozostaje jeszcze, w pewnej mierze, na poziomie kultury, choć jednocześnie poza nią wykracza.
Guy Debord, „Społeczeństwo spektaklu”. Przeł. Mateusz Kwaterko, PIW 2006.
1.
Jak wygląda, jak może wyglądać współczesne życie duchowe, życie intelektualne, a także życie uczuciowe młodego, utalentowanego pisarza – widziane jego własnymi oczami? Jakie problemy zaprzątają umysł kogoś, kto czuje, że został postawiony w ważnym momencie dziania się Historii, a jednocześnie nie jest w stanie podczepić się pod jakikolwiek –izm, który pozwoliłby mu jednoznacznie uchwycić i wytłumaczyć, choćby jednostronnie, ten moment i bycie w nim? Co to znaczy dzisiaj być dobrym poetą? Jaki stosunek do sztuki cechuje takiego literata, który ma świadomość wyczerpania samego medium, jakim jest literatura, zwłaszcza poezja? Czy są jeszcze jakieś „głębie” do odkrycia, czy też wszystko jest, jak chcą niektórzy filozofowie, zwłaszcza francuscy, pozorem, symulakrum. Jeżeli kogoś interesują powyższe kwestie, powinien wsłuchać się w opowieść Adama Gordona, bohatera i po części alter-ego Bena Lernera, amerykańskiego pisarza, urodzonego w roku 1979, stosunkowo więc jeszcze młodego. Młodego, ale mającego już coś do powiedzenia.
2.
Kim jest Adam Gordon, poza tym, że wydaje się wieść nieco podobne życie do Bena Lernera, który też był na stypendium w Madrycie, też pisze wiersze i prawdopodobnie także nie stroni od używek? Adam Gordon, bohater debiutanckiej, obsypanej nagroda i wyróżnieniami powieści „Leaving the Atocha Station” (Coffee House Press, Minneapolis 2011), jest dwudziestokilkuletnim poetą-stypendystą pewnej madryckiej fundacji kulturalnej. Brzmi szlachetnie? Wzniośle? Będzie jeszcze wznioślej i szlachetniej, kiedy doda się, iż w ramach stypendium Adam zamierzał, jak napisał we wniosku, stworzyć poemat o hiszpańskiej wojnie domowej. Niestety, wszystko to fikcja, oszustwo. Adama interesuje głównie on sam, jego image, oraz jak widzą go inni. A i to, jak okaże się w kilku sytuacjach, nie całkiem. Bo czasem też interesuje go, jak inni wyglądają w jego oczach. W oczach mężczyzny znerwicowanego, co i raz łykającego jakieś pigułki i tworzącego w wybujałej wyobraźni scenariusze, które raczej się nie sprawdzają. Jedno można przy tym powiedzieć o Adamie Gordonie na pewno: nie interesuje go hiszpańska wojna domowa. Ani trochę. Zresztą, gdyby Adam miał pisać poezje, wolałby, aby udało mu się coś w stylu Ashbery’ego (od którego Lerner zaczerpnął tytułową frazę; „Leaving the Atocha Station” to tytuł jednego z wierszy nestora amerykańskiej poezji awangardowej). Czyli: żadnych wyraźnych sensów, wyraźnych znaczeń, jedynie migotliwość, niejasność, melodia języka. Takie wiersze też zresztą od czasu do czasu pisze, wzbudzając, ku swojemu zdziwieniu, zainteresowanie hiszpańskich znajomych, którzy nawet planują opublikować mu tomik z przekładami.
3.
Sytuacja wyjściowa nie jest więc może idealna dla bohatera, który co prawda dostał stypendium i wzbudza zainteresowanie, ale też z każdym dniem swojego pobytu w Madrycie coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że przecież nie stworzy obiecanego Hiszpanom poematu, a to, że jest tak zwanym poetą to też może nic więcej jak chwilowo poręczna fikcja. Nie jest to przyjemne dla bohatera, jest to jednak sytuacja bardzo ciekawa dla czytelnika. Oto młodzieniec świadomy, że przy pomocy sprytnego oszustwa załatwił sobie lukratywne stypendium, myślący jedynie o tym, by nie wypaść z roli, nie ośmieszyć się w oczach innych, ląduje w obcym mieście, poznaje rozmaitych ludzi, wikła się w mniej lub bardziej (głównie mniej) udane romanse, a przy okazji musi odgrywać rolę „amerykańskiego poety na obczyźnie”. Dodatkową atrakcją jest, że początkowo Adam nie zna języka hiszpańskiego na tyle, by rozumieć z całą pewnością, co do niego mówią – i to także ma wpływ na jego zachowania, odczucia, myśli, ponieważ bujna wyobraźnia Adama każe mu na bazie każdej wypowiedzi po hiszpańsku budować alternatywne tłumaczenia, ukazujące alternatywne światy, w jakich żyją jego rozmówcy. Czy tak wykreowany bohater ma szansę nie być zabawny? Pytanie retoryczne. Ten bohater od pierwszej sceny jest zabawny. Na każdej stronie można tu znaleźć coś, co pobudza do śmiechu. Tyle że jest to śmiech podszyty Gogolowskim pytaniem: „I z czego się, durnie, śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie!”. Jest tak, ponieważ w postaci Adama Gordona udało się Benowi Lernerowi zogniskować wiele z tego, co charakteryzuje tak zwanego współczesnego człowieka kultury, kiedy ma on rolę człowieka kultury odgrywać publicznie, przed innymi. Co ciekawe, Adama Gordona cechuje też iście Gombrowiczowskie podejście do samej poezji. Stwierdza on bowiem jednoznacznie (jeden z niewielu momentów, kiedy coś jest powiedziane jednoznacznie w „Leaving…”): „I tended to find lines of poetry beautiful only when I encountered them quoted in prose, in the essays my professors had assigned in college, where the line breaks were replaced with slashes, so that what was communicated was less a particular poem than the echo of poetic possibility”. („Miałem tendencję do znajdywania wersów poetyckich pięknymi jedynie, kiedy napotykałem je cytowane w prozie, w esejach, jakie zadawali mi profesorowie w college’u, kiedy to przerwy między wersami zastąpione zostały ukośnikami, aby to, co mówiły, było mniej konkretnym wierszem niż echem poetyckiej możliwości.”)
4.
Nie zamierzam opowiadać całej książki, która na pewno warta jest uwagi każdego myślącego czytelnika, zainteresowanego współczesną prozą, ale weźmy scenę początkową, w której bohater uświadamia sobie „a profound experience of the absence of profundity”, głębokie doświadczenie nieobecności głębi – jego stan naturalny, a może stan naturalny wszystkich nas. Zanim do opisu tej sceny przejdę, dodam tylko, że choć Ben Lerner zarzeka się w jednym z wywiadów, że nie podebrał tego początku „Starym mistrzom” Thomasa Bernharda, to jednak podobieństwa są widoczne. Ale jeszcze bardziej widoczne są różnice. U Bernharda bohater był zdolny do doświadczenia głębi obrazu, przed którym codziennie zasiadał. Być może w ogóle był jedynym, który był w stanie pojąć te głębie. Jak zwykle u Bernharda: wszyscy inni byli idiotami, tylko bohater był świadomy istoty rzeczy i porządku wszechświata. Tymczasem u Lernera inaczej. Adam Gordon po przebudzeniu, wzięciu pigułek, wypiciu kawy i wypaleniu grudki haszu też idzie do muzeum. Do Prado. Chce spędzić trochę czasu, jak co dzień, przed obrazem Rogiera van der Weydena „The Descent from the Cross”. Czy może być dzieło bardziej uduchowione? Wzbudzające więcej emocji? Głębsze w zamyśle i wyrazie? Choć nie ma o tym mowy, wydaje mi się, że bohater celowo wybrał ten obraz. Jak gdyby chciał sprawdzić swoją niezdolność do doświadczania sztuki w sposób, w jaki podobno powinno się jej doświadczać. Z silnymi przeżyciami. Z wewnętrznym zaangażowaniem. Doświadczając trwogi, litości, katharsis. Nic z tego nie jest dane Lernerowskiemu narratorowi. On nie jest w stanie wywołać w sobie tego typu stanów nawet w zetknięciu z obrazem takim, jak „The Descent…”. I tu zaczyna się robić ciekawie. Robi się ciekawie, ponieważ, kiedy narrator wchodzi do sali 58, przed obrazem już ktoś stoi. Mężczyzna ciemniejszy i chudszy, jak opisuje go narrator, a co ważniejsze, chyba prawdziwie przeżywający malowidło. A w każdym razie spektakularnie wybuchający w jego obliczu płaczem, jak gdyby jemu dostępne było głębokie doświadczenie sztuki. Gdy stojący przed obrazem van der Weydena nieznajomy zaczyna głośno płakać, bohater Lernera jest w szoku. Zaczyna przyglądać się temu dziwnemu człowiekowi, zastanawiając się, czy takie wybuchy płaczu to u tamtego normalna reakcja, czy może wariacki performance. Nieznajomy nic sobie nie robi z tego, że wzbudza sensację i przechodzi od dzieła do dzieła, co i raz oddając się wybuchom niekontrolowanego szlochu. W pewnej chwili strażnicy muzealni, kiedy facet zaczyna szlochać trzeci raz z rzędu, stając przed trzecim z kolei obrazem, zaczynają się niepokoić. W tym momencie wydarza się to, co moim zdaniem, najciekawsze, a także co bardzo Gombrowiczowskie. Mianowicie narrator, bohater Lernera, zaczyna silniej niż jakiekolwiek dzieło sztuki w tym muzeum odczuwać „przedstawienie”, jakie „odgrywają” nieświadomi, że są obserwowani, strażnicy. Oni są, według Lernerowskiego narratora, poruszający bardziej niż siąkający lunatic czy same dzieła. Jest w tej scenie, w tym, jak jest opowiedziana, coś, co mnie intryguje. Może chodzi o tę kondensację uczuć, sprzecznych emocji, skontrastowanych postaw. Oto człowiek przeżywający sztukę tak, jak wydaje się, że powinna być ona przeżywana. Tyle że śmieszny w tym, a nawet żałosny. Do tego obok ci strażnicy. Ślepi już na dzieła, pilnujący tylko, by nikt ich nie pociął, nie opluł, nie uszkodził. I narrator. Młody poeta, przyznający się do niemożności wytrwania w doświadczeniu głębi, a nawet twierdzący, pośrednio, ale zdecydowanie, że żadnych głębi nie ma. Że najgłębszy jest może brak głębi.
5.
Takich scen jest w tej powieści więcej. Scen, w których bohater doświadcza czegoś, ale nie jest pewien, czy na pewno doświadcza i nie ma pewności, że inni nie udają, że coś ich rzeczywiście dotknęło, poruszyło. Bardzo silną stroną tej powieści jest przy tym umiejętne wykorzystanie motywu zakłamania. Adam kłamie przedstawicielce fundacji, Maríi José, kłamie dwóm kobietom, Isabel i Teresie, z którymi spotyka się, o każdej snując mniej więcej te same, pseudo-romantyczne fantazje, kłamie wreszcie samemu sobie, łudząc się przy tym, że któregoś dnia wydobędzie się z kłamstwa. Będzie to zapewne ten sam dzień, kiedy skończy z piciem, ćpaniem, proszkami uspokajającymi i w ogóle całym niesportowym trybem życia, w jaki popadł. Ale czy jest możliwe takie oczyszczenie? Na to pytanie Ben Lerner także próbuje udzielić odpowiedzi i, moim zdaniem, nie jest to odpowiedź niosąca jakąkolwiek pociechę. Motyw kłamstwa i zakłamania jest tutaj ważny z jeszcze jednego powodu. Otóż w ocenie Adama Gordona i, jak można założyć, Bena Lernera, cała nasza kultura współtworzona jest przez mniejsze i większe kłamstwa. Tak, że współczesny człowiek kultury, czy to artysta czy mecenas, pisarz czy malarz, żyją w sieci kłamstw oplatających ich tak szczelnie, że mało kto nawet zdaje sobie sprawę, że wszystko to, cała machina kultury, to jedno wielkie kłamstwo na kłamstwach mniejszych, za to bardzo licznych wzniesione. To także bardzo Gombrowiczowski motyw i trudno nie pomyśleć o Adamie Gordonie w kontekście Józia z „Ferdydurke”, uciekającego od jednej gęby w drugą i w stałym lęku przed upupieniem. (Inny bohater, który przychodzi na myśl, to Matuga z genialnego dzieła Mariana Pankowskiego, „Matuga idzie”.) Nasza kultura podszyta jest kłamstwem, a raczej licznymi małymi, niby niegroźnymi, a w sumie korumpującymi i demolującymi kłamstewkami – zdaje się mówić Lerner. W dodatku wmawiamy sobie, że coś jest ważne, na przykład wiersz, podczas gdy ważne jest już jedynie zachowanie pozorów i twierdzenie, zwłaszcza w obliczu publiczności, że wiersz jest ważny. Gorzej, jeżeli człowiek, jak bohater Lernera, nie daje już rady kłamać więcej. To godzi w porządek kultury, w jej instytucje i oficjalny obieg. Prawda, jak zwykle, okazuje się najbardziej wywrotowa. Ten wątek książki Lernera odsłania jej najbardziej pesymistyczne oblicze. Trzeba jednak powiedzieć, ja mogę powiedzieć na pewno, że od dawna nie czytałem powieści, która tak wyraźnie uderzałaby w fikcję życia literackiego, tego wielkiego cyrku wzajemnej adoracji podszytej wzajemną niechęcią. Mniej mnie więc interesuje, czy to zawoalowany pamiętnik samego Lernera, jak chcą niektórzy, czy powieść luźno tylko wiążąca się ze stypendialnym pobytem autora w stolicy Hiszpanii. Istotne jest, jak Ben Lerner pokazuje mechanizmy rządzące współczesnym życiem kulturalnym i jak bezwzględnie potrafi pokazać małość współczesnego artysty, kogoś, kto w powszechnej opinii uważany jest za człowieka lepszego, głębszego, wrażliwszego. To moja opinia. Sam Lerner, który od czasu debiutu udzielił mnóstwa świetnych wywiadów, w jednym z nich, dla magazynu „Granta” (na http://www.granta.com/New-Writing/Interview-Ben-Lerner) powiedział o tym, czym jest jego książka, tak: „In some ways I think of „Leaving the Atocha Station” as a very contemporary and very neurotic reading of Marianne Moore’s famous and whittled down poem, ‘Poetry’: ‘I, too, dislike it. / Reading it, however, with a perfect contempt for it, one discovers in / it, after all, a place for the genuine.’.” („W pewien sposób myślę o „Leaving the Atocha Station” jak o bardzo współczesnym i bardzo neurotycznym odczytaniu słynnego i zredukowanego wiersza „Poezja”: „Też jej nie lubię. / Czytając ją, jednakże, nawet z kompletną pogardą, człowiek odkrywa, / że, mimo wszystko, jest w niej miejsce na coś prawdziwego”.”) Także w książce Lernera jest miejsce na coś bardzo prawdziwego – i być może dlatego jest to pozycja tak nietypowa i cenna. W każdym razie: nie sposób przejść obok „Leaving…” obojętnie.
6.
„Myślenie – pisał w ostatnich zdaniach „Słów kluczy” (przeł. S. Król, Sic!, Warszawa 2008) Jean Baudrillard, filozof, którego tezy zdają się rzucać rozległy cień na powieść Lernera – powinno odgrywać rolę katastroficzną, stanowić jeden z aspektów katastrofy i prowokacji, zwłaszcza w świecie, który dąży do całkowitego oczyszczenia, wytępienia śmierci, usunięcia wszelkiej negacji. Powinno jednak zachować humanistyczną wrażliwość, troszczyć się o człowieka, odnajdując w tym celu zasadę zwrotności dobra i zła, człowieczeństwa i nieludzkości.” Myśl ładna. Szlachetna. Dostojna. Dobra z grzybkami. Ale czy Ben Lerner na pewno idzie w tym kierunku? Czy może już tylko katastrofy go interesują? Myślenie siebie jako katastrofy i świata jako jeszcze większej katastrofy. Nie wiem. Na szczęście widzę, że w katastrofizmie Lernera jest zdrowa dawka humoru. Autoironii. A zatem co tutaj mamy? Karnawał nad otchłanią? Och, gdyby Adam Gordon usłyszał tak patetyczne sformułowanie, na pewno zrobiłby jeden z tych słynnych, skomponowanych grymasów. Sugerujących jednocześnie lekceważenie, obojętność, i dystans.
Ben Lerner, „Leaving the Atocha Station”. Coffee House Press, Minneapolis 2011.
P.S. Kilka tygodni temu ukazała się druga powieść Bena Lernera, „10:04”. Podobno nie mniej ciekawa.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.