„Eremanta, choć przeklęta, z daleka wyglądała pięknie.” Takie zdanie otwiera powieść Joanny Skalskiej. Dobre zdanie. Eremanta to małe miasteczko. A w nim? Klątwa, legenda, bajkowe klimaty. Poetycki nastrój, tajemnicza aura, życie pełne niezwykłości. Oniryczne obrazy, magiczne, pełne niedopowiedzeń historie, które zaczynają się nagle i zastygają, pozostawiając czytelnika w stanie zawieszenia między tym, co rzeczywiste, a tym, co senne, fantastyczne i nie do odszyfrowania. Gdyby „Eremanta” składała się wyłącznie z tego, byłaby książką może nie dla każdego, ale na pewno – wyjątkową. „Eremanta” składa się jednak z dwóch równoległych wątków. Pierwszy jest taki, jak opisałem, drugi to na poły realistyczna opowieść o młodej kobiecie, która po prostu tłumaczy tekst pt. „Eremanta”, swoisty apokryf, niezwykłą Księgę. Pierwszy napisany został językiem wysmakowanym, kunsztownym, drugi poprowadzony przy pomocy zdań niemal sprawozdawczych. Pierwszy tworzy fikcyjną rzeczywistość mieściny, która mogłaby stanąć obok Marquezowskiego Macondo ze „Stu lat samotności”, drugi podważa zdobycze i osiągnięcia pierwszego, sprowadzając wszystko do „realności”. W pewnym momencie wątki zaczynają przeplatać się, egzotyczny świat Eremanty wkracza, najpierw łagodnie, potem coraz śmielej w zwyczajny świat Magdy i jej znajomych. I nic w tym złego, takie splecenie dwóch historii to coś znanego w literaturze i na pewno znajdą się czytelnicy, którym nic w książce Skalskiej nie będzie przeszkadzać. Mnie jednak odrobinę przeszkadza to wybijanie z rytmu. Przeszkadza mi to nieustające pokazywanie, że Eremanta to fikcja w fikcji. W Eremancie dzieją się rzeczy, w które czytelnik, jak myślę, chciałby móc wierzyć bez zastrzeżeń. Co z tego, skoro autorka miała na tę książkę inny pomysł i każe chodzić swojej bohaterce po bibliotekach, gdzie ta sprawdza, czy coś, co zdarzyło się w mieście, było możliwe czy nie. W pewnym momencie padają w tej książce słowa: „Magda nie mogła oprzeć się wrażeniu, że autor Eremanty kpi i naigrywa się z Torcata, tak jak podróżnik drwił i naigrywał się z biskupa Alvareza.” Otóż ja mam podobnie. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że autorka, budując swoje światy w światach i dodając kolejne piętra opowieści, zamiast starać się utrzymać czytelnika w przekonaniu, że oto znalazł się w magicznej, niezapomnianej krainie, która rządzi się cudownymi prawami, za wszelką cenę stara się wybudzić odbiorcę z czytelniczego snu, podsuwając mu pod nos informacje, które mówią jedno: „Nie wierz w to. To tylko taka historyjka. W świecie nie ma miejsca na żadne Eremanty.” Żałuję, że tak to wygląda. Wolałbym „Eremantę” – bez tego. Ta książka za styl, w jakim jest napisana, powinna dostać sześć punktów. Ale, że style są dwa – dostaje cztery.
Joanna Skalska, „Eremanta”, Powergraph, Warszawa 2010.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.