Po pierwszym tomie byłem w rozterce. Po drugim miałem (szczątkową) nadzieję. Teraz, kiedy Murakami wyłożył na stół wszystkie karty, nie pozostaje mi nic, jak tylko bronić się brawurowym wyznaniem. Chętnie przyznam więc, że wina leży całkowicie po mojej stronie. Prawdopodobnie moja znana powszechnie intelektualna nędza i ogólna degrengolada władz poznawczych nie pozwoliły mi cieszyć się ostatnim tomem „1Q84” Murakamiego. I fakt faktem: lektura ta zdała mi się nudzącą śmiertelnie. Niby coś się tu klei, przynajmniej na początku. Najpierw znany z poprzednich tomów Ushikawa spotyka się z ludźmi z sekty, której lidera (zwanego oryginalnie – Liderem) w poprzednim tomie zabiła Aomame. Następnie okazuje się, że Aomame postanowiła jednak nie popełniać samobójstwa, lecz żyć w świecie od dwoma księżycami, zwanym 1Q84 i zapożyczonym z powieści Fukaeri „Powietrzna poczwarka”. Żyć i czekać na Tengo Kawanę, nie przejmując się Little People, o których dalej niewiele wiadomo. Tengo tymczasem pisze historię rozgrywającą się – znów oryginalnie – w świecie pod dwoma księżycami. I oczywiście to jest ten sam zapożyczony z „Poczwarki” świat, w którym żyje Aomame. A to znaczy, że wszystko splata się tu niby wstęga Moebiusa. I jest ciekawie? Nie jest. Murakami mnoży wątki, meandruje, a w sumie – usypia. O technice pisarza wiele mówią tytuły rozdziałów: „Co się kołacze na granicy podświadomości” albo „Zasady rządzące światem stają się bardziej elastyczne”. I jeszcze: „To bardzo romantyczne”. Istotnie, coś się pisarzowi kołatało na granicy podświadomości i stworzył świat o zasadach wielce elastycznych. Zrobił też, że jest romantycznie. Tylko całość, co zrobić, nie wygląda dobrze.
Haruki Murakami, „1Q84” t. 3. Przeł. Anna Zielińska-Elliott. Muza SA 2011.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.