Daimon Frey, Abaddon, Tańczący na Zgliszczach. Po walce z Siewcą Wiatru żyje bez sensu i celu, pokonując kolejnych starych bogów w niezupełnie legalnych walkach, coś jakby diabelsko-anielskim MMA, tyle że jeszcze brutalniejszym. I byłby tak grzmocił kolejnych pechowców, gdyby nie Jasność, która zstąpiła nagle i wypaliła w nim wszelkie myśli, wydając rozkaz najmniej spodziewany ze wszystkich, jakie Frey mógł pomyśleć. Jasność? Tu zaczynają się schody. Rozkaz jest tak niezwykły, straszliwy i przerażający, że przyjaciele Tańczącego na Zgliszczach, grono najwyższych Świetlistych z Gabrielem, Księciem Magów Razjelem, a zwłaszcza wojowniczym Michałem nie wierzy, że to był rozkaz Jasności. W tym miejscu zaczyna się pogoń za przekonanym o konieczności wykonania misji Abaddonem. Zaczyna się walka, w której przeciwko Freyowi siły Królestwa stają ramię w ramię z siłami Głębi. Tyle można zdradzić z fabuły pierwszego tomu „Zbieracza burz” Kossakowskiej, bez ujawniania, kto, co, kiedy i dlaczego konkretnie. Jedno jest pewne. Miłośnicy twórczości autorki „Upiora Południa”, oraz wszyscy wyglądający już za kontynuacją bestsellerowego „Siewcy wiatru” będą w stu procentach usatysfakcjonowani. Maja Lidia Kossakowska po raz kolejny udowodniła, że nagrody i splendory, jakie się jej trafiają częściej niż innym, to nie przypadek. To autorka kompletna, potrafiąca zarówno wykreować nietuzinkowego, przykuwającego uwagę bohatera, jak też wiedząca, co czytelnika zaskoczy i umiejąca tak poprowadzić narrację, że historia do końca trzyma w napięciu. „Zbieracz burz” ma jeszcze jedną zaletę. Pokusiła się w tej powieści Kossakowska o nieznaczne, ale widoczne rozbudowanie wątków pobocznych, dotyczących władzy, zazdrości, zdrady. Udostępniając nieco miejsca refleksji, nie spowolniła przy tym wcale akcji, lecz pogłębiła, uwyraźniła jej sens. Mógłby ktoś powiedzieć, że w literaturze tego gatunku, w fantastyce lekkiej i przyjemnej nie ma potrzeby skupiania się na emocjonalnych niuansach. To nie tak. Dopiero bowiem na przykładzie takich książek, jakie pisze Maja Lidia Kossakowska, widać, jak wiele można w tym pogardzanym jeszcze tu i ówdzie przez literacki establishment gatunku stworzyć i jak doskonale artystyczna może to być kreacja. O języku powieści Mai Lidii Kossakowskiej, nie tylko na przykładzie „Zbieracza burz”, będzie się pewnie za niedługi czas pisać na filologii polskiej magisterki i doktoraty. Zanim to jednak nastąpi, zanim jej książki zaczną trafiać nie tylko pod strzechy, ale i do akademii, każdy, kto sięgnie po „Zbieracza burz”, będzie mógł przekonać się na własne oczy i uszy, jak plastyczna i piękna potrafi być literatura pisana przez niekwestionowaną królową polskiej fantastyki. A przed nami jeszcze tom drugi.
Maja Lidia Kossakowska, „Zbieracz burz (tom 1)”, Fabryka Słów, Lublin 2010.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.