1.
Motto z Flauberta, znany akapit o „słowie ludzkim”, będącym „jak pęknięty kocioł, na którym wygrywamy melodie godne tańczącego niedźwiedzia, gdy tymczasem chcielibyśmy wzruszyć gwiazdy”, wraz z sugestią – też Flaubertowską – że „bogactwo ducha” wyrażać się czasem może „przez puste zgoła metafory” – już na wstępie ustawia Jerzy Jarniewicz potencjalną lekturę swojej najnowszej książki tak, by czytelnik wiedział: to, co zostało zapisane, jest może tylko cieniem tego, co zostało przeżyte i doświadczone. Jest cieniem, ponieważ blasku i pełni zapisać nie sposób. One wymykają się nawet najgrubszym, najdokładniejszym słownikom i gramatyce. Tak pomyślałem.
2.
Tak pomyślałem po przeczytaniu „Makijażu” dokładnie, kiedy stało się dla mnie jasne, że Jerzy Jarniewicz spróbował rzeczy być może w poezji dzisiejszej najtrudniejszej: opisania tak zwanej miłości. Albowiem brać się dziś za opisywanie tak zwanej miłości, to ustawiać naprzeciwko siebie dwa porządki: tradycję pisania wierszy miłosnych co najmniej od „Pieśni nad Pieśniami” wywodzącą się i – z drugiej strony – świat współczesny z jego technicznym, merkantylnym, pospiesznym i cynicznym spojrzeniem na wszystko. Co wynika z takiej opozycji? Przede wszystkim może wyniknąć myśl, którą Jarniewicz zapisał w wierszu „Na wprost”: „Coś zgrzyta w języku miłości”. We współczesnym języku współczesnej miłości – uściślijmy.
3.
Coś zgrzyta we współczesnym języku współcześnie przeżywanej miłości – taka jest, jak mi się zdaje, główna konstatacja nowego zbioru wierszy Jerzego Jarniewicza, taki jest dla „Makijażu” punkt wyjścia. I cały ten tom jest świadectwem zmagań poety z językiem, w który nie daje się łatwo wtłoczyć tego, co doświadczone, przeżyte (w miłości). Znajdą się, podejrzewam, czytelnicy, którzy niektóre koncepty liryczne Jarniewicza uznają za – jak na poezję miłosną – jedynie ciekawie nieudane. Ale Jarniewicz nawet w tym, co przegięte, ma, tak myślę, swój cel: te wszystkie emfatyczne wyznania z giełdą i terrorystami w tle, te przeskoki od strumieni i gazel z „Pieśni nad pieśniami” do indeksów giełdowych i kijów do bejsbola – to czytelnika powinno wybić z, jak to się mówi, dogmatycznej drzemki. To powinno uzmysłowić przepaść naszego, współczesnego odczuwania, które skazane jest na język nieadekwatny, zawsze spóźniony. W przypadku miłości – spóźniony o dobre dwa tysiące lat. I dlatego poezja Jerzego Jarniewicza z „Makijażu” może albo do siebie przekonać, albo od siebie odrzucić, ale na pewno nie pozostawi nikogo obojętnym. Jeśli zresztą Jerzego Jarniewicza sposób pisania o uczuciach najintymniejszych odrzuci kogoś, warto być może takiemu komuś przypomnieć, że w ogóle styl w poezji to jedynie ta szczególna, nasza własna forma naszej własnej klęski, jaką ponosimy, zmagając się z zastanym, pełnym komunałów i martwych metafor językiem.
4.
Jerzy Jarniewicz, piszący o namiętności i uczuciach gwałtownych, ma swój styl. Jego pozorna klęska w dziedzinie liryki miłosnej jest według mnie na swój sposób świetna. I może ta świetna klęska to już właściwie zwycięstwo. Jedyne możliwe do odniesienia w warunkach, kiedy „coś zgrzyta w języku miłości”, a miłość zjawia się, przynaglając poetę do inwencji.
Jerzy Jarniewicz, „Makijaż”, Biuro Literackie, Wrocław 2009.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.