J.W.: Od kiedy wiedziałaś, że chcesz pisać?
A.F.: Odkąd nauczyłam się czytać. Miałam cztery i pół roku. Pierwszą powieść napisałam już trzydzieści lat później.
J.W.: Czy łatwo było znaleźć wydawcę dla twojego debiutu?
A.F.: Odezwał się po paru godzinach. Dopiero po wydaniu książki zrozumiałam, że tacy co się odzywają po paru godzinach, niekoniecznie są najlepsi.
J.W.: Czy jakiś wydawca odrzucił twoją powieść i jak sobie z tym poradziłaś?
A.F.: Nie mam takich doświadczeń.
J.W.: Jak wspominasz współpracę z wydawcą? Co jest czy też było w niej najlepszego, a co najtrudniejszego według ciebie?
A.F.: Mój ostatni wydawca w wielu aspektach zbliża się do ideału. Nad innymi aspektami pracujemy.
J.W.: Jak czujesz się po napisaniu i opublikowaniu powieści?
A.F.: Czasem miewam katar. Psychofiz.
J.W.: Czym jest dla ciebie określenie literatura kobieca? Etykietką, która pomaga? Etykietką, która przeszkadza?
A.F.: Panów też o to pytasz?
J.W.: Nie. Dlaczego pytasz?
A.F.: Napisz powieść o kumplach i piciu wódki, a okaże się, że to dzieło uniwersalne. Napisz o erekcji, nazwą cię skandalistą. Napisz o braku erekcji, nazwą cię twórcą analizującym bezsens egzystencji. Napisz o miłości do nauczycielki, nazwą cię neoklasykiem. Napisz o frustracjach faceta w średnim wieku, a ochrzczą cię mianem ironicznego komentatora współczesności. Wszystko to pod warunkiem, że jesteś pisarzem.
J.W.: A jeśli jesteś pisarką?
A.F.: Masz pecha. Możesz pisać o kumpelkach i o piciu wina, o miłości i o śmierci, o żądzach i ich braku, o sensach i bezsensach, i tak podsumują cię określeniem „literatura kobieca” lub „powieść dla kucharek”, pakując książkę w okładkę z kwiatkami i zdjęciem ładnej pani oraz programowo lekceważąc w mediach. Jeśli celowałaś w wyższą półkę, zasłużysz może na określenie „literatura menstruacyjna”, publikację w serii z miotłą i zajawkę w piśmie kobiecym.
J.W.: A co z tymi pisarkami, które jednak nie są zabijane milczeniem? Bator, Tokarczuk, Tulli, swego czasu Gretkowska i Filipiak, teraz Malanowska czy Chutnik – one wydają się świetnie sobie radzić, mimo iż są piszącymi kobietami. A zatem dlaczego, według ciebie, one są omawiane w prasie, z nimi robi się wywiady i im pisze się recenzje, a nawet poważniejsze analizy, a Fryczkowska, Ponińska, Kołczewska, Gil, Kosin, Zaczyńska, Jeromin-Gałuszka, Noszczyńska i setka innych autorek psa z kulawą nogą nie interesują i to nie tylko w tak zwanym mainstreamie? Ludzie was czytają, a media nie dostrzegają. O co w tym chodzi? Możesz spróbować wytłumaczyć to zjawisko?
A.F.: Przeciwstawiłeś literaturę wyższą literaturze popularnej. To dwie zupełnie inne rzeczywistości. Choć jednak są to dwie różne dziedziny, to jednak dyskryminacja jest porównywalna. Przejrzyj sobie nominacje i nagrody Nike, Paszportu Polityki, Kościelskich, Angelusa, czy – żeby sięgnąć do literatury popularnej – laureatów nagrody Wielkiego Kalibru. Ile tam znalazłeś procent kobiet? Naprawdę uważasz, że jakość zależy od płci? Bo ja jednak myślę, że to stara patriarchalna czkawka.
J.W.: Dlaczego literatura kobieca jest tak po macoszemu traktowana przez opiniotwórcze dzienniki, tygodniki, portale kulturalne? Jak to jest, że tyle osób ją czyta, a krytycy tak bardzo na nią narzekają? Co o tym myślisz?
A.F.: Kryminał w końcu awansował na salony, może i obyczajowi ze średniej półki się uda. Choć nie liczyłabym na wiele. Ludzie muszą czymś gardzić, to buduje tożsamość.
J.W.: Myślisz, że nie potrafią budować na czymś wdzięczniejszym, mniej destrukcyjnym?
A.F.: Nie wiem.
J.W.: Czy przy pisaniu trzymasz się jakichś zasad? Masz swoje pisarskie reguły?
A.F.: Piszę po polsku. Staram się przynajmniej.
J.W.: A jakieś reguły co do prowadzenia fabuły, budowania dialogów? Jakieś twoje sztuczki, żeby było atrakcyjniej niż w książkach innych autorów i autorek?
A.F.: Klasyczna dramaturgia trzyaktowa, dużo suspensów (nauczyłam się tego pisząc scenariusze filmów i seriali), a potem redagowanie w nieskończoność, które polega głównie na wycinaniu. Z ostatniej mojej książki, „Kurort Amnezja”, usunęłam ponad osiemdziesiąt stron. Każdemu polecam. Mniej znaczy więcej. Zawsze.
J.W.: Co jest najprzyjemniejsze w pisaniu książki?
A.F.: Życie wieloma życiami, popełnianie błędów i podejmowanie ryzyka bez konsekwencji, reinkarnacja co parę miesięcy.
J.W.: Którego ze swoich bohaterów lubisz najbardziej? Który najbardziej cię irytuje i był najtrudniejszy do napisania?
A.F.: Wykorzystam bohatera i porzucam, ruszam do następnych, jeszcze nieodkrytych. Dlatego do tej pory nie udało mi się napisać serii powiązanej np. postacią detektywa. Może jednak wreszcie uda mi się związać z kimś na dłużej.
J.W.: Czy udało ci się szybko skończyć książkę? Miałaś chwile zwątpienia?
A.F.: Co to znaczy szybko?
J.W.: No, szybko w sensie, że szłaś zgodnie z planem, dzień po dniu zapełniając plik, bez jakichś zapaści studziennych, bez przerw wielomiesięcznych.
A.F.: Piszę zrywami i w nieskończoność redaguję. Rano piszę, bo to wymaga świeżej głowy, w nocy wycinam, bo to wymaga dystansu i złośliwości.
J.W.: Jaki miałaś sposób na zmotywowanie się do pisania?
A.F.: Ostatnio mam pracownię, w której stoi tylko ekspres do kawy, wieża do muzyki, biurko, krzesło i okno z widokiem, zero internetu i innych pokus. Czego każdemu życzę.
J.W.: Jacy autorzy są dla ciebie istotni? Jakie doświadczenie lekturowe cię uformowało?
A.F.: Czytam od piątego roku życia, od dziesiątego dwie-trzy książki tygodniowo. Nie wszystkie zostały w pamięci, wiadomo, ostatnio zresztą podoba mi się coraz mniej. Co ostatnio? „Łaskawe” Littela. „Czerwony płatek i biały” Fabera. „Muskając aksamit” Waters. „Dom dzienny, dom nocny” Tokarczuk. „Piaskowa góra” Bator. „Umiłowana” Toni Morrison. „Kwietniowa czarownica” Majgull Axelsson. „Katoniela” Ewy Madeyskiej. Książki na tym poziomie zdarzają się raz na kilkaset lektur.
J.W.: Jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć zawczasu i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od czytelników?
A.F.: Czytania ze zrozumieniem, co oznacza również zrozumienie żartów i ironii, której w książce nie zaznacza się uśmiechniętym emotikonem. Ani słowem „(Śmiech)”, którym tak szafujesz w tych wywiadach.
J.W.: Może po prostu lubię śmiech. (Śmiech.) Powiedz lepiej, czy według ciebie tak zwany artysta, pisarz, poeta różni się czymś od innych ludzi, którzy artystami nie są? A jeśli tak, to czym?
A.F.: Każdy powinien się uczyć, rozwijać i najlepiej, żeby praca go kręciła.
J.W.: Ale czy są różnice w mentalności, we wrażliwości jakieś istotne?
A.F.: A skądże ja mam wiedzieć? Ilu ja ich znam?
J.W.: Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według ciebie dzisiaj sukces w literaturze?
A.F.: Mogłabym tu się zagłębić w długie rozważania o sławie, pieniądzach, uznaniu krytyków i o tym, czy obecność w mediach i na topkach przekłada się na jakość literatury, ale obawiam się, że powtarzałabym ogólnie znane komunały. Więc pozostawię to inteligencji czytelnika.
J.W.: Chociaż spróbuj naświetlić to tak, jak ty to widzisz. Czytelnik pragnie czegoś od twojej inteligencji.
A.F.: Czym jest sukces? Kiedy się ma radość z pracy. A już najfajniej, gdy idą za tym jakieś pieniądze i ludzkie uznanie.
J.W.: Czy jest w twoim życiu jakaś przestrzeń, w której sztuki, literatury nie ma wcale?
A.F.: Nie ma.
J.W.: A technika, jej zdobycze najnowsze? Czy tylko pisarze fantastyczni powinni się nią interesować? Czy nie jest tragiczne, że w poezji współczesnej więcej znajdziesz „muren i moren” niż telefonów komórkowych, mejli, esemesów, skajpów, wideoczatów (ten słownik jest naprawdę bogaty i poetycko niewyzyskany, mam wrażenie, kompletnie)? Nie uważasz, że poeci współcześni polscy często zachowują się tak, jakby bawili się w pisanie wariacji na temat liryki sprzed stu albo dwustu lat, pełnej słońc, księżyców, gwiazd i nawet łąk, a nie widzieli za bardzo – i nie mieli chęci dostrzec – co jest tu i teraz, pod ręką? Jakby kompletnie nie mieli siły się z tym zmierzyć, wymyślić dla tego poetyki?
A.F.: Czy to nie z tobą narzekaliśmy na zbyt długie cytaty z forów internetowych w „Ciemno, prawie noc” Bator?
J.W.: To nie mogło być ze mną, bo ja od tej książki odpadłem. Ze mną inne dzieła omawialiśmy. (Śmiech.) A pytanie takie zadaję, ponieważ wydaje mi się, że opisy techniczne w prozie są zwykle jakieś 10-15 za współczesnością. Mylę się? Oczy mi szwankują?
A.F.: Z tego wniosek, że karmimy się zupełnie innymi lekturami. Bo ja i w literaturze artystycznej, i w popularnej widzę mnóstwo współczesności. Gdzie ci tego zabrakło? „Ości”. „Chmurdalia”. „Mapa i terytorium”. Że nie wspomnę o kryminałach. Wszędzie tam są technologie.
J.W.: Jak oceniasz wpływ nowoczesnych mediów na życie literackie? Tych wszystkich fejsbuków, kindlów, portali? Dzięki temu jest żywiej i ciekawie, czy tylko zamętu więcej? Podoba ci się ta demokratyzacja sztuki, która pojawiła się i dominuje wraz z postępem technicznym?
A.F.: Jako córka mężczyzny ze wsi i kobiety z niewielkiego miasta, naprawdę lubię demokratyzację.
J.W.: Jeszcze jedno w związku z mediami nowymi itd. Czujesz się „przeniknięta ilością” rzeczy, osób, wszystkiego w dzisiejszym świecie? Dręczy cię może Gombrowiczowska myśl, że bycie „jednym z dziesięciu tysięcy”, jak na przykład w starożytnych Atenach, to coś zupełnie innego niż bycie jedną z siedmiu miliardów obywateli zglobalizowanego świata XXI wieku?
A.F.: Chętnie bym popisała z Gombrowiczem na Facebooku.
J.W.: Oj, wymigujesz się. A sprawa nie jest błaha. Tylu ludzi pisze, jak więc nie zginąć w tym tłumie? Jak nie czuć się umniejszonym przez to, że pisanie nie oznacza już bycia wyjątkowym, lecz stało się niemal modą, jak jogging? Czyż pisarka nie powinna marzyć o byciu jedyną pisarką na świecie? I żeby tylko ciebie czytano? Czy to nie jest powszechne pisarskie marzenie?
A.F.: Naprawdę marzysz, żeby być jedyny? Ja nie. Bo lubię czytać nie tylko swoje teksty.
J.W.: Pewien filozof z Europy Środkowej powiedział, że są trzy role intelektualisty: prorok, który tworzy i rzuca wizje przyszłości; sędzia – ten osądza czas, historię, rzeczywistość; w końcu świadek, który świadczy o czasie i miejscu. Która z tych ról jest ci najbliższa i dlaczego?
A.F.: Jakbym miała wchodzić w role wymyślane przez filozofów z Europy Środkowej, to by mi nie starczyło energii na pisanie.
J.W.: Gdybyś mogła kazać polskim krytykom współczesnym przeczytać jakichś polskich poetów i prozaików dwudziestowiecznych jeszcze raz, jakie nazwiska byś wskazała?
A.F.: A gdzie mnie tam ich pouczać. Ja ostatnio czytam Świetlickiego.
J.W.: I jak wrażenia?
A.F.: Głupio mi, że odkryłam go tak późno. Ale dzięki temu lepiej smakuje.
J.W.: Dostrzegasz jakieś wybitne, a przegapione czy niedocenione zjawiska w literaturze współczesnej?
A.F.: Jak za dużo się gada o niszowych zamiłowaniach, przestają być niszowe. Ale masowe też zgłębiam. Taki G. R. R. Martin na przykład…
J.W.: Co z nim? Wstrząsnął tobą?
A.F.: Pisze kultowego popa, takiego, że się wchodzi w inną rzeczywistość ze wszystkim, z duszą, z butami. To jest sztuka, zawładnąć ludzką wyobraźnią, emocjami, dużo nawet większa niż dostać Nike czy innego Bookera.
J.W.: Zamierzasz napisać kolejne książki? Co to będzie?
A.F.: Pytanie podobne do: czy zamierzasz zajść w ciążę. Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. W tym wypadku może: człowiek chce strzelić, Pan Bóg powoduje, że strzelba rdzewieje. Mam nadzieję, że moja jeszcze działa.
J.W.: Przed pisaniem chyba jednak łatwiej się uchronić niż przed ciążą, nie uważasz?
A.F.: …
J.W.: Jak myślisz, czy warsztaty pisarskie mają sens? Czy pisania można uczyć? Kto najbardziej może skorzystać z warsztatów, jak uważasz?
A.F.: Rzemiosła trzeba uczyć. W każdym zawodzie.
J.W.: Czy literatura jest sexy?
A.F.: Sądząc z powodzenia Houellebecqa czy Karpowicza – jest.
J.W.: Dziękuję ci za rozmowę.
Fot. czarno-białe: Emilia Nadratowska. Pozostałe: Adam Kozak, Monika Motor oraz z archiwum Anny Fryczkowskiej.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.