Każda myśl już przeminęła. To łaska. Nie ma myśli: nie ma problemu. Problem nie może istnieć, jeśli wcześniej nie uwierzymy w jakąś myśl. Dostrzeżenie tej prostej prawdy to początek spokoju.
Byron Katie
1.
Duch tchnie, kędy chce. „Radość każdego dnia” Byron Katie. Trafiłem na wzmiankę o tej książce, czytając „Coaching, czyli przebudzasz neuronów” Macieja Bennewicza. Uderzyła mnie radykalna metaforyka autorki, która pisała, że „wielu z nas żyje w obozach koncentracyjnych własnych umysłów”. Bennewicz to zacytował, a moją uwagę przykuł niecodzienny, bo agresywny język autorki. Umysł jako obóz koncentracyjny – trudno o dosadniejsze sformułowanie. Książkę kupiłem. Przeczytałem. „Ludzie myślą – napisała w jednym z rozdziałów Byron Katie – że aby zyskać wolność, muszą doświadczyć oświecenia, lecz nikt nie wie, czym jest oświecenie. Owszem, słowo to pojawia się w świętych pismach, owszem, ten guru czy tamten lama twierdzi, że jest oświecony, lecz jest to tylko pojecie; to opowieść o przeszłości. Nikt nie jest oświecony na dobre; to byłaby opowieść o przyszłości. Oświecenie istnieje jedynie w chwili teraźniejszej. Czy wierzysz myśli, która wywołuje w tobie napięcie? Jeśli tak, jesteś zagubiony. Czy dajesz sobie sprawę, że ta myśl nie jest prawdziwa? Więc w odniesieniu do niej jesteś oświecony. To właśnie takie proste. A kiedy pojawia się kolejna myśl, być może jesteś oświecony, jeśli o nią chodzi, a może nie.” Zabrzmiało rozsądnie.
2.
Trzeba to podkreślić: jedynie pod względem tytułu „Radość każdego dnia” zdradza podobieństwo do książek poświęconych osiąganiu szczęściu i harmonii w życiu. Poza tym: to bardzo osobna książka. Podobieństwo pewne jest natomiast – takie mam wrażenie – do tekstów Krishnamurtiego, czy dzieł w rodzaju „Umysłu zen, umysłu początkującego”. Czyli prac, które mniej mówią o szczęściu, a więcej o właściwym używaniu umysłu. To ten sam sposób przywoływania każdego do przytomności, do uważnego bycia tu i teraz. To podobna wrażliwość. Tyle że Krishnamurtiego nie rozsadza optymizm, a Shunryu Suzuki także jest w swoich wypowiedziach uładzony, spokojny – to w końcu prawdziwy, wielki mistrz zen. Byron Katie natomiast mówi o życiu w harmonii ze światem namiętnie, z rozmachem i nierzadko emfazą. Gdyby nie wiedza o tym, że jest sześćdziesięciokilkuletnią, na wpół niewidomą, ciężko doświadczoną chorobami i bardzo w gruncie rzeczy łagodną kobietą, która lubi mówić do ludzi „kochanie” i „słoneczko”, można by ją posądzić nawet o porywczość. A jednak to Byron Katie uderza w czytelnika słowami, uderza zdaniami z siłą wodospadu. I jest w swoim nauczaniu, czy raczej zdawaniu relacji z tego, co przeszła i zrozumiała, mistyczką w stanie dzikim. Jest mistrzynią duchową bez kompleksów i zahamowań wobec tradycji życia duchowego. Tradycji tej zresztą, o czym w „Przedmowie” wspomina Mitchell, dobrze nie zna. „Na początku naszego małżeństwa – wspomina Mitchell – częściowo z ciekawości czytałem jej fragmenty dzieł wielkich nauczycieli duchowych: Lao, Buddy, mistrzów zen, Spinozy oraz innych podobnych autorów. (Mówi o nich: „twoi martwi przyjaciele”). Katie wsłuchiwała się w ich słowa, niekiedy kiwała potakująco głową lub mówiła: „to prawda” lub „tak, właśnie dokładnie tak jest!”. Czasem, ku mojemu zaskoczeniu, komentowała: „To po części prawda, ale już trochę przeterminowana. Tak bym to ujęła”.” Sama Katie tak o tym pisze: „Nie miałam duchowego nauczyciela.” Potem wymienia nauczycieli takich, jakich może mieć każdy: matkę, byłych mężów, dzieci, a nawet „nieznajomego w łachmanach na rogu ulicy w Santa Monica”. Naiwność? Być może. Ale kto powiedział, że naiwność nie może być skuteczna. Zresztą, ta świeżość spojrzenia Byron Katie, ta jej „naiwność” (wcale zresztą nie będąca naiwnością) jest wyczuwalna na każdej stronie i to także odróżnia „Radość każdego dnia” od setek poradników koncentrujących się na powtarzaniu rzeczy dobrze znanych. Przy tym, nie będąc erudytką, nie mając zaplecza innego niż doświadczenie własne, Byron Katie jest pozbawiona skrupułów w traktowaniu najpoważniejszych tematów. W oczy rzuca się jej radosna furia – furia radości. W jej słowach, zdaniach czuje się zdrowie, energię i pewność. Niektóre fragmenty, np. opis upadku na podłogę i szczęścia z tym związanego, mogą wydać się nawiedzone – jednak nawet w najbardziej objechanych fragmentach jest żywa logika i olbrzymia intelektualna rzetelność. Jest konsekwencja. Oto logika szczęścia – można powiedzieć, dziwiąc się prostocie i sile tego przekazu. Niektórzy wielcy nauczyciele, jak Jezus, Mahomet czy św. Paweł, musieli mieć w sobie podobną siłę i pewność. Idzie taki jak burza, jak trąba powietrzna, tornado albo huragan, mówi, co ma być powiedziane, robi, co musi być zrobione, niszczy, co przestarzałe i nieadekwatne, wskazuje cel i kierunek – i kto załapie się na tę szaloną jazdę, kto uwierzy i do kogo trafi ten przekaz, ten już nigdy nie będzie taki, jak wcześniej. Lao-Tsy, którego księgę komentuje Byron Katie, nie był taki. Lecz jego słowa musiały robić podobne wrażenie, skoro od tylu lat, dla tak wielu ludzi są inspiracją i drogowskazem.
3.
Wracając do „Radości…”. Na unikalną metodę terapeutyczną, którą Byron Katie nazywa Pracą i traktuje jak samopomoc wiodącą przy okazji do urzeczywistnienia własnej natury, składają się cztery pytania. Oraz tzw. „odwrócenie’, czyli sposób na doświadczenie tego, co jest przeciwieństwem naszych przekonań. Cztery pytania wydają się banalne. Pierwsze: Czy to prawda? Drugie: Czy możesz mieć absolutną pewność, ze to prawda? Trzecie: Jak reagujesz, gdy wierzysz, że ta myśl jest prawdziwa? Czwarte: Kim byłbyś bez tej myśli? Co dzieje się, kiedy zadamy sobie te cztery pytania, pracując nad konkretną, gnębiącą nas myślą? „Gdy odpowiedź na nie jest szczera, ożywają – pisze Stephen Mitchell we wstępie do „Radości każdego dnia” – pokazują nam jak w lustrze prawdy, których nie jesteśmy w stanie dostrzec, kiedy uwaga nasza zwrócona jest na zewnątrz.” W książce jest kilka przykładów Pracy w działaniu – zapisów sesji, podczas których Katie zadaje cztery pytania, po czym stosuje odwrócenie i doprowadza do terapeutycznego przełomu: osoby cierpiące zaczynają pojmować, że myśl, nawet najbardziej bolesna, jest tylko myślą. Jedną z wielu możliwych. Przemijającą. W każdej chwili gotową do zniknięcia – wystarczy tylko wyrwać się z, jak dosadnie nazywa to Byron Katie, obozu koncentracyjnego własnego umysłu. „Najłagodniejsza rzecz na świecie pokonuje najtwardszą rzecz na świecie” brzmi tytuł rozdziału 43, będący, jak wszystkie w książce, fragmentem z „Tao-te-king”, według nowego przekładu Mitchella. „Najłagodniejsza rzecz na świecie to otwarty umysł.” Tak komentuje ten fragment Byron Katie, wskazując, co według niej jest najlepszą obroną przed cierpieniem.
4.
Wystarczy być. Wystarczy uznać ten świat za doskonały taki, jaki jest. Nie chodzi o to, by przymykać oczy na cierpienie czy zło, Byron Katie nie proponuje radosnej ignorancji podszytej egoizmem. Proponuje wdzięczność, współczucie, otworzenie się na to, co jest. Pisze: „Papierkiem lakmusowym pozwalającym sprawdzić, czy urzeczywistniliśmy siebie, jest nieustające poczucie wdzięczności. Wdzięczność ta nie jest czymś, czego można szukać lub co można znaleźć. Przychodzi z innego kierunku, a mimo to całkowicie cię opanowuje. Jest tak ogromna, że nic nie może jej przyćmić ani też przysłonić.” Konkluzja tego fragmentu brzmi: „Kiedy źródłem twojego życia staje się ta wdzięczność, oznacza to, że wróciłeś do domu.”
5.
Zadziwiająca łatwość może wydać się przerażająca. Jak to? Nie trzeba lat psychoanalizy i docierania do najmroczniejszych zakamarków umysłu? Nie trzeba spowiedzi, żalu i pokuty? Nie jest konieczne ustawianie rodziny i dociekanie, kto na kogo ma wpływ? Nie trzeba szamańskich rytuałów, oddzielających przeszłość od przyszłości? Wystarczy zanegować myśl, a potem odwrócić ją tak, by dostrzeżone zostało przez nas jej przeciwieństwo – i problem zniknie? Metoda zwana Pracą tak właśnie wygląda. Depresja, smutek? „Smutek to zawsze oznaka tego, że wierzymy w jakąś stresującą myśl, która nie jest prawdziwa. To ograniczenie, które sprawia, że czujemy się gorzej. (…) Smutek to wojna z tym, co jest. To napad złego humoru. Możesz doświadczyć go tylko wtedy, gdy kłócisz się z Bogiem. Kiedy umysł jest czysty, nie ma smutku. Nie może go być.” Trudno uwierzyć? Zapewne. Ale przemawia tu ktoś, kto napisał: „Ja także byłam uwięziona w izbie tortur swojego umysłu.” Zatem osoba z praktyką.
Byron Katie, Stephen Mitchell, „Radość każdego dnia. Jak osiągnąć wewnętrzną harmonię”. Przeł. Anna Boniszewska, G + J Gruner + Jahr Polska, Warszawa 2011.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.