W realu udane spotkania z pisarzami przy wspólnych posiłkach albo się nie zdarzają, albo też wypadają marnie. Dość wspomnieć słynne spotkanie Prousta z Joycem przy jednym stole, zaaranżowane przez wielbiciela obu talentów, z którego nic nie wynikło, a sława jego trwa tylko dlatego, że to Proust z Joycem męczyli się ileś tam minut we własnym towarzystwie. Żadna przyjemność. Dlatego „Zupa Franza Kafki. Historia literatury światowej w 14 przepisach kulinarnych” Marka Cricka ma tę przewagę nad rzeczywistymi spotkaniami tego typu, że od początku do końca została zmyślona, sfałszowana, postmodernistycznie i z przymrużeniem oka sfingowana i tylko przepisy kulinarne w niej podane są autentyczne, to jest – prawdopodobnie jadalne. Pomysł był prosty: wziąć mistrzów pióra, od Homera po Virginię Woolf i napisać scenkę w ich manierze, z której czytelnik dowiedziałby się czegoś i o smakowicie przyrządzonym daniu i o drobnym wycinku literatury. Pomysł był prosty, znakomity, w prostocie i znakomitości swojej genialny – i jedno tylko małe „ale” było. Trzeba brzuchomówczego talentu, by udało się to przedsięwzięcie. I taki talent – w osobie samego pomysłodawcy – znalazł się. Mark Crick (a także jego polska tłumaczka) wywiązał się ze swojego zadania znakomicie. Chciałby ktoś posłuchać szalejącego w kuchni Homera? Proszę bardzo, oto Homer, a raczej przemyślny homerowy Ulisses z białym czepkiem kucharskim na głowie, jak żywy: „Śpiewaj, Muzo, głód wielki mężnego Achilla / Czczych Achajów głód śpiewaj, którym spyża zgniła / Podczas długiego szturmu na Ilionu mury; / O zmyślnym Ulissesie prawcie, Zeusa córy, / co posiadłyście wiedzę, jakiej nam nie dano, / Prawcie tym, co dotychczas plotkę znali samą.” Jak widać autor – Crick, nie Homer – wczuł się bardzo i nie powinno nikogo dziwić, że dopiero po kilkudziesięciu wersach dowiadujemy się, jak chytry Ulisses pyszną fenkatę z królika, dwóch cebul, trzech ząbków czosnku i kilku jeszcze niezbędnych składników nagotował. A chciałby ktoś może zobaczyć bohatera Chandlerowskiego, miotającego się z nożem (koniecznie z nożem, bo pistolet to byłaby jednak przesada) po zapluskwionej (koniecznie zapluskwionej, bo czysta byłaby nie z tej bajki) kuchni? Oto monolog Marlowe’a (temat: jagnię w sosie koperkowym): „Dopiłem swojego łyskacza (bez wody, rzecz jasna), zgasiłem papierosa na desce do krojenia i kontynuowałem obserwację karalucha, który próbował wyleźć ze zlewu. Potrzebowałem: stolika u Maxima, stu dolców i fantastycznej blondyny, a co miałem? Udziec barani i zero pomysłów. Złapałem ścierwo pewnym chwytem – było wilgotne i zimne jak uścisk dłoni koronera. Potem wyjąłem nóż i pociąłem je na kawałki. A skoro już poczułem w ręku ostrze, posiekałem na talarki cebulę. Zanim zorientowałem się, co robię, na blacie spoczywał jeszcze stosik marchewkowych patyczków. I żaden się nie ruszał.” No, ja też bym się nie ruszał, gdyby Marlowe latał obok mnie z nożem; jestem odważny, ale nie samobójca. To już lepiej byłoby może zjeść coś z postaciami Jane Austen (jajka z estragonem), Narratorem Marcelego Prousta (tiramisu), albo zneurotyzowaną, nadwrażliwą bohaterką Virginii Woolf (clafoutis grand-mere). W sumie nawet Marquez (wg Cricka spec od coq au vin) byłby ok. Nie polecam jedynie towarzystwa dziwaków, którzy w rozdziale „Wypasione ciacho a la Irvine Welsh” jedli na trumnie (pełnej). Zresztą, wystarczy przeczytać początek „Wypasionego ciacha”, żeby wiedzieć, czemu akurat tych młodych freeków odradzam: „Lezę po schodach do tej zasranej nory, którą nazywam domem, ze wszystkimi potrzebnymi klamotami, ale cóś kiepsko mi idzie. Łeb napierdala mię tak, jakby zaraz miał się rozpuknąć i strzelić w przechodniów mieszanką mózgu i gnatami, a giry mam tak słabe, że lada chwila mogą trzasnąć jak zapałki. Żeby tylko jakiś piździelec mnie nie wyczaił, bo nie mam zamiaru dzielić się żarciem z moimi tak zwanymi kumplami.” To już lepiej byłoby spotkać markiza. Oczywiście mam na myśli de Sade’a. Luzowane kurczęta z nadzieniem? Luzowane kurczęta z nadzieniem w towarzystwie wesołej kompanii de Sade’a – to mogłoby być jakieś rozwiązanie.
Mark Crick, „Zupa Franza Kafki”, przełożyła Anna Bańkowska, Prószyński i S-ka, Warszawa 2007.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.