To śmierć. Śmierć jest tym wrogiem. To w bój ze śmiercią jadę z pochyloną włócznią i rozwianymi włosami, jak włosy młodzieńca, jak włosy Percivala, kiedy galopował w Indiach. Bodę konia ostrogami. Niezwyciężony i nieustępliwy rzucę się przeciw tobie, o Śmierci!
Virginia Woolf, Fale
1.
Jakieś dziesięć lat temu, w okresie, jak bym to dziś ocenił, „burzy i naporu”, kiedy znalazłem je w jednym z albumów przeglądanych przy okazji wizyty w galerii mojego przyjaciela, kazałem mu odbić i powiększyć dla mnie to wyjątkowe zdjęcie. Tylko to jedno i muszę dodać, że nigdy wcześniej ani później żadnych zdjęć tak nie traktowałem. Ale to chciałem mieć zawsze blisko. Można powiedzieć, że była to swego rodzaju fascynacja, chociaż dziś już nie umiałbym chyba stwierdzić, czym w istocie byłem wtedy tak poruszony. Być może po prostu sztuką, bo zdjęcie to jest nią przede wszystkim. Sztuką, a więc tym wszystkim, co ona może nam dać i czego dać nie potrafi, lecz na co wyraźnie wskazuje. Nieważne. Przez jakiś czas owo zdjęcie wisiało nad moim biurkiem, po czym któregoś dnia najzwyczajniej w świecie zdjąłem je i schowałem. Do jednej z szuflad, banalnie. To było zdjęcie – ci, którzy książkę Jacka Dehnela mieli okazję już czytać być może od razu się domyślili – Roberta Mapplethorpe’a. Genialnego i, jak pisze w „Objaśnieniach” do „Brzytwy okamgnienia” Dehnel, jednego z „najbardziej znaczących fotografików amerykańskich XX wieku”. To był ten autoportret. Bodaj ostatni. Z roku 1988. (Mapplethorpe zmarł na AIDS w roku 1989.)
2.
Wspominam o tym dawnym epizodzie, ponieważ gdy zobaczyłem zrobione przez Krzysztofa Pijarskiego zdjęcie Jacka Dehnela zamieszczone na skrzydełku „Brzytwy okamgnienia”, zdjęcie będące tajemnym nawiązaniem do tamtego zdjęcia, które przez tyle dni towarzyszyło mi przy pisaniu i o którego zaświatowym w istocie przesłaniu sporo czasu myślałem, w pierwszym odruchu miałem ochotę wycedzić: „No nie, chłopie, to nie fair. Tamten facet całym swoim zwichrowanym życiem i śmiertelną, straszliwą chorobą zapłacił za prawo do zrobienia sobie takiego zdjęcia. A ty co? Chciałbyś za friko wejść w buty stojącego w obliczu śmierci geniusza? Tak się nie robi. To nawet nie jest uzurpacja czysta. To brudny, poniżej pasa chwyt. Nie masz prawa.” Taki był pierwszy mój odruch, jeszcze przed samą lekturą – i było to bardzo silne. Miałem przy tym niewygodne wrażenie, że Dehnel naruszył rzecz sacrum.
3.
Potem zacząłem czytać i wynotowywać. Z tytułowej, otwierającej tomik „Brzytwy okamgnienia”: „Brzytwa okamgnienia / odcina to, co zbędne (…).” Z „Sezonu grzewczego”: „(…) My za lat pięćdziesiąt: / czuwanie nad strukturą, która, nić za nicią, / niepowstrzymanie pęka, pruje się zaciekle, / aż w końcu wypłyniemy na nieopisane / morze bez znanych portów.” I jeszcze z „Sezonu grzewczego”: „Śmierć jest jak użyteczny, ale nie użyty / przedmiot, który gdzieś leży (…).” A potem z liryku „Forte. Piano.”: „(…) I wiem, // że po mnie także widać i oni udają, / że nie widzą, bo wszyscy mijamy się wzajem, / problemy nie mijają. Jest w tym jakaś litość / i jakiś typ miłości (…)” I dalej – końcówkę „Il Sogno”: „I jeszcze ta świadomość, że coś się utlenia, / bezpowrotnie rozpada, nieustannie studzi.” Kiedy tak wodząc ołówkiem po tej książce doszedłem do strofy ostatniej wiersza „Możliwości” i przeczytałem kilkakrotnie, po cichu i na głos: „Obracasz się na drugi bok, ale zostajesz, / choć wiesz, że jakieś zdanie albo partykuła / zawsze zdoła się wślizgnąć nieznanym fortelem / pomiędzy „żyli długo” a „żyli szczęśliwie” – raz jeszcze spojrzałem na zdjęcie zamieszczone na skrzydełku i postanowiłem wyciągnąć z szuflady reprodukcję tamtego.
4.
Różnią się, to normalne. Na swoim autoportrecie w połowie przerażająco spokojny, w połowie zaś demonicznie smutny Robert Mapplethorpe trzyma mocno w trupiobladej dłoni laskę, zwieńczoną miniaturą ludzkiej czaszki złowrogo wykrzywionej w bardzo pozornym, typowym dla szkieletów uśmiechu. Na zdjęciu Pijarskiego, równie, lecz w innych okolicznościach pozowanym Jacek Dehnel ma twarz spokojną, poważną, powiedziałbym – daję to skojarzenie, bo pojawiło się jako jedno z pierwszych – cierpliwą. Cóż – bez ironii to piszę, jestem, nomen omen, śmiertelnie poważny w tym miejscu – nie może być inaczej, skoro Mapplethorpe ma na tym zdjęciu już <i>w sobie</i> to, o czym Dehnel pisze w dedykowanym – też znamiennie – „Panu Eugeniuszowi Tkaczyszynowi-Dyckiemu” wierszowi „Andy Warhol, Robert Mapplethorpe, polaroid print, 1973; Robert Mapplethorpe, Self-portrait with Skull cane, gelatin silver print, 1988”:
Co ci się stało, dziecko, powiedz, co się stało?
Którędy w ciebie weszło to straszne, którędy?
Jakimi cieśninami wpłynęły nieszczelne
tankowce z tym pigmentem? Z jakiej chmury spadły
gorzkie deszcze? Czy owoc był szkodliwy? Czy ten
arszenik był zatruty? Co łykałeś, dziecko,
co zobaczyłeś, dziecko, jakie frakcje ropy,
jakie złoża bazaltu, jakie hałdy żużlu?
Czy ten pan cię dotykał, czy go dotykałeś,
co tak ciebie dotknęło? Czy było dotkliwe
to miasto i ci ludzie? Skąd ta zmiana, dziecko,
kto ci dał ten cukierek, kto ci wsunął w rękę
tę tabletkę? Kto wsączył ci ten jad, tę chudość,
tę matowość, tę gorycz? Co dostałeś w zamian?
Straciłeś czy zyskałeś? Co ci przetoczono?
Przez jakie zadrapania, czyje ugryzienia
weszło to w ciebie? Kiedy? I czemu nie chciało
wyjść, i czemu nie zechce wyjść? Dlaczego czarno
skoro było tak biało? Czy ktoś urodzony
w Queens mógł skończyć inaczej? Czy weszło ze światłem,
z migawką, przez przesłonę? I kto mu otworzył
drogę, kto mu otworzył to, co się otwiera?
Czy było inne wyjście? Inne, niż to wejście,
którym weszło do środka? Co było pod spodem,
kiedy szedłeś po wierzchu? I co jest pod spodem,
kiedy tak jesteś w środku, gdy wszedłeś do środka?
5.
Możemy udawać, że tego wiersza nie było. Możemy, my, czytelnicy wierszy Jacka Dehnela, pójść dalej i przeczytać sobie w ramach małego pocieszenia na przykład wersy z wiersza „Jutrznia”, z cyklu „Zegar, czyli mała liturgia dla niepraktykujących”: „W takich chwilach się myśli: śmierć jest jak fregata, / sterowiec, transatlantyk płynący przez lata, // zabierający wszystkich na setkach pokładów / do Entropii, królestwa nadrzędnego ładu.” Możemy wierzyć, słysząc skoczną melodię tego fragmentu i nie słysząc zawartej w nim drastycznej ironii, że jakieś „królestwo nadrzędnego ładu” istnieje. Lepiej by było jednak, jak myślę, gdybyśmy przeczytali raz jeszcze:
(…) I kto mu otworzył
drogę, kto mu otworzył to, co się otwiera?
Czy było inne wyjście? Inne, niż to wejście,
którym weszło do środka? Co było pod spodem,
kiedy szedłeś po wierzchu? I co jest pod spodem,
kiedy tak jesteś w środku, gdy wszedłeś do środka?
6.
Nie chcę powiedzieć, że Dehnel to poeta jednego tematu – śmierci. Proszę mnie dobrze zrozumieć, bo twierdzę coś wręcz przeciwnego. Jacek Dehnel – ten z „Brzytwy okamgnienia”, lecz także ten z powieściowej „Lali” – to poeta rzeczy świata tego, poeta miłości (znaczna liczba wierszy tego zbioru to mniej lub bardziej jawne erotyki dedykowane „P.T.”). Dehnel w końcu to poeta, który – wiem, że to zabrzmi staroświecko, ale w końcu: to jest tekst o twórczości Dehnela, więc staroświeckość, mam nadzieję, ujdzie – kocha życie w jego przejawach wszelkich. Od koronek, falbanek, tiuli – po najkruchsze z porcelanowych bibelotów i jeszcze kruchsze od nich – losy ludzkie, te, jak je nazwał w swoim debiucie, „żywoty równoległe”. Lecz – i to jest sedno dramatu – tak pragnąc życia, wciąż nienasycenie jeszcze więcej życia, nie potrafi Dehnel – i o tym najczęściej pisze – uporać się ze świadomością, że śmierć jest w istocie bestią – i wygrać z nią nie ma sposobu.
7.
Motyw śmierci, która jest „bestią”, spleciony jest w „Brzytwie okamgnienia” z motywem „żeru”, pokarmu dla tej bestii. Pożywki, którą w istocie jest wszystko, co istnieje, a my, żyjący, przede wszystkim. Zostaje ten motyw przywołany najpierw dyskretnie w – by tak rzec – tropiącym Larkinowskie „ślepe znamię” (the blind impress z wiersza „Żyć w dalszym ciągu”; Dehnel, miłośnik, znawca i tłumacz Larkina na pewno pojmuje ten trop) wierszu „Bayeux. Wyliczanka”. Pisze w nim Dehnel, szukający swojego ślepego znamienia: „To bestie są niezmienne. Tym samym szeregiem / idą pod nami, ciche. Czekają na żer.” (Zwracam w tym miejscu uwagę na funkcję „podziemia” w wierszach Dehnela, tego, co „idzie pod spodem”; nie rozpiszę się o tym, licząc na kolejnych „badaczy owadzich nogów”; w końcu, proszę wybaczyć, nie mogę o wszystkim pisać sam, to tutaj to tylko skromna recenzja) Lecz z większą jeszcze prostotą – przez to mocniej – mówią o tym strofy z wiersza „Przyjęcie”, zaczynającego się od zdania „Stoją za oknem strome ciemności, / ciemność przychodzi do okien w gości.” To w tym wierszu pisze Jacek Dehnel wprost: „I śmierć, i bestia się rozpromienia, / że się serwuje tyle jedzenia.”
8.
Co pozostaje? W wierszu „Tercja”, który zaczyna się pytaniem „Co widać z góry?”, znajduje się taka puenta: „cóż za naiwność! Jesteś raczej bliżej, głębiej: / tym, co jest wodą w wodzie, co jest drzewem w drzewie, // i odpowiedzią deski na pukanie, fletu – // – na oddech, strun – na dotyk. Tropem sarny w śniegu.” Pozostaje więc, metaforycznie rzecz ujmując, to właśnie: trop sarny w śniegu, pozostaje to, co jest „wodą w wodzie”, potencjalny Self-portrait with Skull cane – i w tym jest może nienazwana nigdy do końca istota prawdziwej sztuki. I kiedy – jak w wierszu „Kompleta” – „przez moment widzimy jak będzie wyglądał / świat bez tej dłoni, która podaje nam miód?” możemy, jak na przykład ja pod wpływem „Brzytwy okamgnienia”, przypomnieć sobie ostatnie zdanie Fal Virginii Woolf: Niezwyciężony i nieustępliwy rzucę się przeciw tobie, o Śmierci!, albo też znaleźć sens w morale, którego przecież tak naprawdę u Dehnela nie ma, gdy pisze:
Ty, jeśli czekasz jakichś morałów,
Nie czekaj dłużej. Czasu jest mało.
Bądź dobry. Kochaj. Starzej się z wdziękiem.
Zamki są słabe. Szyby są cienkie.
Banalne? To proszę spróbować.
P.S.
Teraz, rzecz jasna, myślę już na spokojnie, że Jacek Dehnel miał prawo do takiego zdjęcia. A nawet jeśli zrobił je sobie na wyrost, to mu ufam, że zapracuje do końca.
Jacek Dehnel, „Brzytwa okamgnienia”, Biuro Literackie, Wrocław 2007.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.