Ja w sumienność wierzę. Jestem pedantem i próbuję, chociaż w pracy, być uczciwy.
Ingmar Bergman
Olivier Assayas i Stig Björkman spotkali się z Ingmarem Bergmanem w sztokholmskim Królewskim Teatrze Dramatycznym trzykrotnie: 14, 15 i 16 marca roku 1990. Za każdym razem, jak piszą we wstępie, „między czternastą a szesnastą, za każdym razem zgodnie z tym samym rytuałem”. Stiga znał Bergman od dwudziestu lat, z Olivierem, którego film „Zimowe dziecko” obejrzał specjalnie przed spotkaniami, poznać się miał dopiero teraz. Książka, która powstała to, o czym również informuje wstęp, „wierna i sumienna retranskrypcja: żadnych zmian w chronologii, żadnych cięć, jedynie dążenie do rozjaśnienia niektórych myśli, które styl mówiony mógł zaciemnić, usunięcie powtórzeń, lecz przede wszystkim troska o odtworzenie toku naszej dyskusji, jej meandrów i dygresji.” Miała to być przechadzka z przewodnikiem po karierze, lecz oprowadzający, jeśli tak można powiedzieć, opowiadający swoje losy Ingmar Bergman okazał się rozmówcą kapryśnym i skorym do zbaczania z tematu. Assayas i Björkman łatwo znaleźli dla tego wytłumaczenie: „Bergman włożył całego siebie w swoje filmy. Jest w nich cały on. Obnażony.” Poza tym, już nawet po zejściu ze sceny dodał Bergman dwa ważne autokomentarze: „Po próbie” i wielką „Laterna magica”. W tych okolicznościach nie dziwi nastawienie jego sztokholmskich rozmówców, którzy jednogłośnie stwierdzili: „Wszystko zostało powiedziane, nie zostało nic do dodania.” Mimo wszystko, mistrz zgodził się na rozmowy. W pierwszej, pytany przez Stiga Björkmana o początki swojej aktywności artystycznej i debiut powiedział między innymi, ze trudno mu cos o tym powiedzieć, ponieważ tworzył przez całe życie, jak tylko sięgnie pamięcią. I że to uczucie nie zmieniło się, to samo w jego pokoju z zabawkami i to samo teraz, na scenie Królewskiego teatru. Mówi: „Jakość tego uczucia została taka sama, to gesty się zmieniły, skala, kontekst.” W rozmowie drugiej padają znamienne słowa o magii kina, o łasce. A potem opowiada Bergman o twarzy ludzkiej („najważniejsza rzecz w sztuce filmowej”), z humorem mówi o swoich kiepskich i nieco lepszych filmach z początku reżyserskiej kariery („Szybko zrozumiałem, ze o kinie nie wiem nic. I nie był to jedyny problem. Kolejny to to, że wszyscy, ekipa, aktorzy, też zrozumieli, ze nic nie wiem o kinie. Więc było bardzo trudno.”) i przypomina tych, którzy na samym początku cokolwiek go nauczyli („Jedynie Oscar Rosander mnie czegoś nauczył, montażysta, ten stary, niezwykły człowiek.”). Cóż, wrażenie robi też bezpośredniość, z jaką traktuje Bergman mody, którym ulegał. Przykładem – flashbacki, o których mówi: „Flashbacki były wówczas modne, ten chwyt się podobał. Nagle bohater, lub bohaterka, zaczyna wyglądać, jakby kij połknął, a kamera najeżdża na niego. Gust epoki.” Najciekawsza jest trzecia rozmowa. Jest w niej Bergman już jakby oswojony z rozmówcami, przez co zdecydowanie bardziej otwarty i chętny do przypominania sobie rozmaitych szczegółów. Rozmowa ta zaczyna się od wymiany zdań na temat koloru w filmach (Bergman: „Kolor coś odbiera. Oczywiście.”), a zaraz potem przywołując pewna starą historię mówi Bergman rzecz kapitalną o twórczości w ogóle: „Ale był taki krytyk, bardzo złośliwy… (…) Napisał: „Odnoszę wrażenie, że pan Bergman zaczął robić bergmany”, i to było bardzo trafne spostrzeżenie. Nieszczęście Tarkowskiego zaczęło się w chwili, kiedy zaczął robić filmy w stylu Tarkowskiego. (…) I myślę, że ten krytyk miał niestety rację, bo zrobiłem bergmana. Nie znoszę tego filmu. Bergman nie lubi robić bergmanów (…).”: „Nie znam uczucia zgorzknienia” mówi nieco później i być może to tłumaczy łatwość, z jaką przyszło mu zdobyć się na taki do siebie dystans. Jak na Bergmana przystało, nie mogło zabraknąć w tych rozmowach wątków rodzinnych, bardziej prywatnych. Podobnie jak „Laterna magica” kończy się na wpół oniryczna scena rozmowy z matka, tak tutaj pod koniec mówi Bergman o swoim trudnym pogodzeniu się z rodzicami: „Może już pan to wie, ale to wielkie szczęście móc w swoim życiu zaprzyjaźnić się z rodzicami. No bo odchodzą, zanim człowiek zdoła zrozumieć, że są istotami ludzkimi, zanim zdąży się z nimi zaprzyjaźnić, i przez całe życie są dla człowieka kimś ważnym. A wtedy w pańskim życiu wciąż pozostaje coś nierozwiązanego.” Nie jest to obszerna książka – raptem sto kilka stron z komentarzem. Ale może zainteresować na pewno nie tylko miłośników bergmanów.
Olivier Assayas, Stig Björkman, „Bergman. Rozmowy”. Przekład Maciej Falski, Wojciech Gilewski, Świat Literacki, Izabelin 2007.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.