Przeczytałem – wczoraj noc i dziś ranek – powieść Błażeja Dzikowskiego „Brokat w oku”. Cóż rzec o tej intrygującej książce, długo komponowanej, a wydanej zaledwie kilka miesięcy po zbiorze starych i nowych opowiadań Dzikowskiego „Wszystkie zwierzęta na poboczu autostrady” (Zielona Sowa, Kraków 2007)? „Brokat w oku” to na pewno rzecz technicznie lepsza, doskonalej „wytrzymana” stylistycznie od jego debiutanckiego „Psa”. Ale lekturę „Psa” – pamiętam, że mówiłem o tym nawet Autorowi – przeżywałem bardzo, a przy „Brokacie w oku”… Chłodniejsza, zdecydowanie bardziej stonowana była moja percepcja, pomimo kilku momentów autentycznego czytelniczego poruszenia. Żadna to wina powieści, przypuszczam, jeśli już, to raczej ja się zmieniłem i mniej we mnie dziś entuzjazmu do literatury w ogóle, ostrzejsze dzisiaj moje czytanie, to stąd. Mniejsza. Rzecz w tym, że jakaś święta, przeklęta, młodzieńcza naiwność w tym Rochu Sadowskim, bohaterze „Brokatu…”. Jakaś dwuznaczna niedojrzałość nie tylko w jego postawie, ale i w narracji, która o tej postawie mówi. Wyczułem to od pierwszego rozdziału. Może schamiałem do szczętu (nie wykluczam), ale może to nadmiar autorskich skrupułów sprawił, że tak odebrałem „Brokat w oku” – jego styl, konstrukcję, fabułę. Nadmiar – powiem wprost – delikatności ze strony błyskotliwego autora, który wyraźnie nie chciał dowalić ani dokopać swojej lekko kalekiej życiowo postaci. Dokopać tak, jak dokopują swoim kolejnym kalekim alter ego mistrzowie, np. J.M. Coetzee, Thomas Bernhard, Elfriede Jelinek, czy nawet ta tegoroczna noblistka niepozorna (a świetna) Doris Lessing (jej dylogię „Piąte dziecko” i „Podróż Bena” polecam uwadze każdego, kto lubi klimaty Kafkowsko-Swiftowskie, z domieszką Melville’a i wcale sporą szczyptą własnej inwencji). Do rzeczy. (Teraz będą uwagi nieco krytyczne). Brakuje mi w tej powieści, będącej historią młodego człowieka myślącego jak by tu zrobić uczciwie duże pieniądze, elementu agresji, mściwości, chęci mordu takiej, jaka drzemie w niemal każdym, kto po ulicy chodzi i o Wielkiej Karierze, jak młody Roszek, myśli. I pewnie dlatego to dzieło jakieś takie więcej baśniowe jest dla mnie. Precyzyjnie napisane, bardzo precyzyjnie i miejscami arcydowcipnie i pięknie (zwłaszcza końcowe rozdziały i scena biznesowego spotkania z wołomińską mafią; i kucanie w zasadzce na zająca; i inne jeszcze błyskotliwe akapity), ale – baśniowe. Niezbyt to wszystko realistyczne, powiedziałbym z żalem, bo podziwiam całość kunsztownej roboty Błażeja Dzikowskiego i złego słowa nie wypada mi napisać o tekście, który mnie na kilka pięknych godzin do fotela przykuł. Ale to fakt: „Brokat w oku” jest dziełem w piękny sposób dalekim od rzeczywistości, w której – mam wrażenie – ostrzej jest znacznie niż na kartach czułego, melancholijnego tekstu. Spróbuję to uzasadnić. Pisze Błażej Dzikowski o młodym wilku, o chłopcu, który ma wszystko, by wziąć udział w „wyścigu szczurów”, i ma tych cech koniecznych – można powiedzieć – nadmiar. A jednak ten bohater ponosi klęskę? Dlaczego? Gdzie jest w Rochu Sadowskim to pęknięcie, ta rana, która go tak do świata ustawia? Że taniec go nie kręcił i zawsze poważniejszy od kolegów był? Ok, ale co to z nim robiło, jak go to <i>niszczyło</i>? Ja się domyślam, dotwarzam sobie jego inne, łatwe do wyobrażenia klęski, ale – moim zdaniem – autor się nad tym swoim głównym bohaterem w „Brokacie w oku” ulitował. To znaczy: nie zdarł mu całkiem krótkich majtek z tyłka i nie pokazał, jak Roch Sadowski w tej swojej niedojrzałości zamieszkał – jednak! – wygodnie. Dlatego z wielkim zainteresowaniem sięgnąłbym po kontynuację jego losów, po tom drugi, w którym pokazane by zostało przez Błażeja Dzikowskiego, jakim rodzajem <i>kontynuowania niedojrzałości</i> jest wyraźnie faszystowsko inspirowany Wielki Legion, który w końcu… Ale – nie będę zdradzał szczegółów; kto zechce, ten sięgnie po książkę. I, co może nawet ważniejsze, jakie są przesłanki do tego, by Roszek nigdy nie wydoroślał (a to mu najwyraźniej grozi). Szkoda mi też – to już marginesowa uwaga i może nawet nie uwaga, a recenzenckie marudzenie – subtelną kreską zarysowanej postaci dobrego kolegi Rocha, sympatycznego Grześka, który, jeśli dobrze chwytam, miał być jakimś zaczątkiem „artysty-dekadenta”, kimś w rodzaju tego, kto pokazuje w życiu inne możliwe rozwiązanie. Piękne są riposty tego bohatera, świetnie czuję tego Roszkowego kolegę, ale bym chciał o nim jeszcze kilka stron przeczytać – i znowu: o jego klęskach, sukcesach, całej tej życiowej huśtawce, na jakiej mógłby znaleźć się, a nie tak – szkicowo zaledwie. Apetyty rośnie w miarę… Inni bohaterowie „Brokatu w oku” – to samo: każdy to jak zaczątek doskonałego, wciągającego opowiadania, ale – tylko zaczątek. Naprawdę chciałoby się przeczytać więcej: o szefowej agencji reklamowej Tinie, o dziwnym reklamiarzu Krzysztofie, o licealnym widmie – Maćku, który widmowo miga co kilkadziesiąt stron; wreszcie o cwaniaczkowatym, pokręconym wuju Lisie (piękny list z więzienia autorstwa tej postaci sprawił, że śmiałem się bardzo; szkoda, że drugiego „wuj Lis” nie napisał). W sumie – moim zdaniem – Błażej Dzikowski napisał powieść niezwykle delikatną, subtelną, może odrobinę nazbyt delikatną i subtelną, jak na tę rzeczywistość i jak na ten temat, który buzuje w tle tej konkretnej powieściowej rzeczywistości: przemiany w kraju, powstanie nowego gatunku młodych, chcących kapitalizmu z jego najdrastyczniejszymi konsekwencjami. Mnie przy tym nie przeszkadza wcale, że bohaterowie „Brokatu w oku”, jak to jest teraz w prozatorskiej modzie, nie klną, nie chamią, nie są w żaden sposób wulgarni, nie robią świństw większych i nawet jak trafiają do peep-show’u, to się tam jak pierwsi naiwni zachowują; mnie się tylko zdaje, że w Błażeju Dzikowskim, autorze tego powieściowego świata, jest tak wiele czułości i delikatności jeszcze, że woli on podarować swoim bohaterom iście bajkowe klimaty, podczas gdy należałyby się niektórym z nich… No, inne klimaty, takie bardziej drastyczne by się tu, myślę, miejscami należały. Pomyślałem też – to już będzie jedna z ostatnich uwag – przy rozdziale o „upadku rodzin”, o „Buddenbrookach”. Tak jest, pomyślałem o „Buddenbrookach”, ponieważ wydało mi się, że książka Dzikowskiego jest w jakiś przewrotny sposób swego rodzaju hołdem dla tamtej książki T. Manna. Nie wiem, czy bardzo do obronienia to skojarzenie teraz, ale – zjawiło się, więc je podaję. W każdym razie – mimo tych uwag i sugestii krytycznych – muszę na koniec stwierdzić, że znowu nie mogłem oderwać się od tego, co Błażej Dzikowski napisał. Jak on to robi – nie wiem. Ale wczoraj czytałem do drugiej w nocy, aż padłem ze zmęczenia, a dziś od rana – dopóki nie skończyłem. Magia. Magia dobrej literatury, jak nic! Jeszcze uwaga osobista – do Autora, który prywatnie jest, co pewnie niektórzy wiedzą, moim kolegą. Gratuluję, Błażeju. Podziwiam. Podtrzymuję zdanie, które ci kilka lat temu, po lekturze „Psa” powiedziałem: że musisz brzemię swojego wielkiego talentu nauczyć się nosić z godnością, bo – może kiedyś nadejdzie ta depesza ze Sztokholmu: Dear Mister Blazej Dzikowsky… Czego Ci szczerze życzę.
Błażej Dzikowski, „Brokat w oku”, Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita SA, Warszawa 2007.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.