Przymierze zawierane ze światem co rano,
Kiedy niektórzy już głośno śmieją się i kochają,
A ty obracasz się w łóżku pustym od wielu nocy
I nawet nie masz ochoty na dziwki albo onanizm;
Przymierze to, odnawiane wedle niezmiennych reguł,
Mówi o tobie wiele, nawet jeżeli milczysz.
Mówi, że gdzieś jest granica intensywności smutku,
Za którą twoje więzienie wygląda nie gorzej niż wolność.
Przymierze zawierane ze światem co rano,
Tuż po przebudzeniu, pod nieokreślonym
Wpływem snu, fragmentu doskonalszej wizji,
Na mocy nigdy w całości nie poznanego prawa,
Obejmujące zgodę na szarość krzątaniny
I przypadkowość zdarzeń, zdaje się być tym wszystkim,
Na co się ostatecznie, z przymusu, godzimy,
Wciąż siląc się na wytrwanie, na przełamanie fali.
I zamiast porzucić nadzieję, wstępuje się w rzekę nagłych
Spraw, zaległości, długów – myśli się, czy to warto
Złudzenia żywić od nowa, skoro już od tak dawna
Jest pewne, że tu niczego nie da się doprowadzić
Do końca; lub że cokolwiek zmieni się, i że będzie
Wcale nie gorsze, wsparte błyskiem ironii, śmiechem –
Co stanie się czymś niezwykłym, niemalże czystym echem
Pomiędzy obcymi sobie – w zbliżeniu maksymalnym.
Rachunek wystawiany własnemu życiu co rano
Jest ostatecznym aktem wolności i sprzeciwu,
Którego nie może spłacić przypadkowa radość,
Chwilowe zauroczenie, wrażenie, że będzie lepiej.
Dlatego to tajne przymierze tak wiąże i tak niszczy
I z taką pogardą każe patrzeć na pierwsze ruchy;
I oczy przecierasz, patrzysz i znowu tak jasno to widzisz;
Tak jasno słyszysz te ptaki i myślisz, że oto znowu jest rano.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.